Złap je wszystkie!

Jestem urodzonym zbieraczem. Wolę myśleć o sobie jak o kolekcjonerze, ale bardziej jestem zbieraczem. Kolekcjonerzy skupiają się na czymś ekskluzywnym, trudno dostępnym. Często ich kolekcja mieści się w jednej szafce i warta jest miliony dolarów. Moja natomiast wala się po całym domu.

Właściwie mam problem z poruszaniem się po mieszkaniu, tak żeby o coś się nie potknąć. Kiedy chcę wejść do łazienki, muszę odsuwać sterty książek. Kiedy chcę wyjść z mieszkania – zbiór literatury rosyjskiej ląduje pod drzwiami od toalety. W moim domu nie ma miejsca na Dostojewskiego i Puszkina.

Swoją drogą to już w ogóle nie ma miejsca na nic. Ja jednak wciąż dokładam, dorzucam, zwożę, upycham i przestawiam. Mieszkam w małej kawalerce, i nie stać mnie na przeprowadzkę do większego mieszkania, bo wszystko wydaję na powiększanie kolekcji. Możecie więc, choć po części, pojąć jak bardzo ucieszyłem się, gdy usłyszałem o nowej aplikacji, pozwalającej łapać telefonem wirtualne Pokemony. Nie będę potrzebował wiele miejsca, kilkaset okazów zmieści się w kieszeni, zajmie mi to dużo czasu i nie będzie zbyt kosztowne. Jak płachta na byka zadziałało też na mnie hasło „Złap je wszystkie”!
No pewnie, że złapię!

Pikachu, fot. Voltordu, CC0
fot. Voltordu, CC0

Mój Pokedex szybko zaczął wypełniać się Ekansami, Nidoranami, Psyduckami, Koffingami i całą masą innych Pokemonów. Rzucałem elektroniczne pokeballe niczym błyskawice. Nie było dnia, żebym nie złapał choć kilku. Ludzie zaczęli szybko rozpoznawać mój szaleńczy chód, rozbiegany wzrok i przestali zwracać na mnie uwagę, kiedy biegałem po osiedlach i zaglądałem za śmietniki (nawet nie wiecie ile Pokemonów tam znalazłem). Szybko też usuwali z mojej drogi psy, które uporczywie próbowałem łapać i dodawać do swojej kolekcji.

W końcu przyszedł ten dzień, do złapania pozostał mi ostatni Pokemon. Piękny i majestatyczny, wodny potwór – Lapras. Niezwykle rzadki i trudny do złapania, unikał ludzi. Słyszałem plotki (a czasem wrzaski przesłuchiwanych przeze mnie dzieciaków), że widziano go to tu, to tam – jednak wciąż żadnych faktów, żadnego potwierdzenia pogłosek. Był niczym Potwór z Loch Ness – niedoścignione, nierealne marzenie podjudzane plotkarskimi szeptami.

Pewnego dnia o zachodzie słońca wracałem z pracy. Z pustymi rękami, choć w przypływie nagłego oświecenia przetrząsnąłem wszystkie toalety w biurze, na próżno. Leniwie lustrowałem otoczenie. Przechodząc przez most, przystanąłem, oparłem o barierkę i ze spuszczoną głową wpatrywałem w rzekę.
Źrenice się rozszerzają, ciśnienie krwi wypycha żyły przez skórę, oddech przyspiesza – Lapras dryfuje spokojnie na nurcie rzeki. Rozglądam się – i jakbym biczem dostał przez twarz – obok mnie stoi niski chłopak w dżinsach i niebieskiej bluzie. Czerwony na twarzy, mięśnie napięte, oczy rozszerzone do granic wytrzymałości. Obaj wiedzieliśmy co się dzieje, Lapras był poza zasięgiem pokeballa.

To były ułamki sekund. Test charakterów. Nagle poczułem jego dłonie na klacie, po chwili leżałem. Widziałem tylko jak przeskakuje barierkę i znika. Szybko wstałem i spojrzałem w dół, ale ani chłopaka ani Laprasa już nie było.
Cholera, a tak długo szukałem tego Pokemona!

Brunon Kawka

Brunon Kawka

Za dnia copywriter, nocą przywdziewa płaszcz Konrada i staje do boju na froncie literatury. Sprzedaje wiersze za tytoń i kawę.

Komentarze