Nienawidzę piłki nożnej!

Ocieram pot z czoła, staram się uspokoić, bijące jak tatarski bęben, serce i myślę - czy człowiek nie może już spokojnie kupić bananów?!... Ale zacznijmy od początku.

Odkąd pamiętam nie lubiłem piłki nożnej. Już w szkole zmagałem się z otyłością, pewnie dlatego, że jadłem zbyt dużo bananów i czekolady, jesli więc grałem, to zawsze na bramce. Z kolei podczas wieczornych meczów w telewizji na ogół usypiałem, z nudów i przemęczenia tym staniem na bramce. Do dzisiaj czasem odwracam głowę, bo wydaje mi się, że słyszę boiskowy okrzyk – GRUBY, na bramkę! Ale na ogół wołają na jakiegoś dzieciaka. Dobra, pomińmy traumatyczne przeżycia mojego dzieciństwa, za dużo tego. Skupmy się na jednym dniu, nawet jednym wieczorze – no, 30 minutach. Będzie łatwiej.

Był piękny, ciepły, czwartkowy, letni wieczór. Postanowiłem wyjść do sklepu po moje ulubione banany. Po drodze miałem zastanowić się, czy nie dokupić do nich czekolady. Nie wiedziałem jeszcze co mnie czeka, więc cieszyłem się na myśl o nachodzącej, bananowej uczcie. Oh, gdybym tylko wiedział…

Już po kilku krokach zorientowałem się, że jest jakoś dziwnie. Pusto, cicho, ani żywej duszy. Żadnego lumpa na ławeczce, żadnego dzieciaka kopiącego piłkę. Coś było nie tak, to się czuło w powietrzu.
Nagle ciszę przerwał potworny wrzask setek gardeł! Ze wszystkich bloków, z każdego okna było słychać krzyki. Przykucnąłem za żywopłotem i nasłuchiwałem, próbowałem zrozumieć. I wtedy do mnie dotarło. Euro 2016, Polska – Niemcy, środek meczu, a ja tu kucam w żywopłocie.

Dobra, spokojnie, co dalej? Daleko już zaszedłem, na ulicach pusto, dam radę. Wśród niesionych przez echo okrzyków doszedłem jakoś do sklepu. Elektryczne drzwi się otworzyły, w sklepie jasno, czysto i pusto, jak w jakimś postapokaliptycznym filmie. Podchodzę do stoiskami z owocami. Na półkach czekają już na mnie wielkie kiści żółciutkich bananów. Biorę 10 i podążam do kasy.

Kasjerzy i kasjerki – wszyscy zgromadzeni wokół radioodbiornika przy jednej z lad, całkowicie pochłonięci słuchaniem meczu, kompletnie nie zwracają na mnie uwagi. W duszy modlę się do inżynierów i techników, którzy wymyślili kasy samoobsługowe i dziękuję im za ten wspaniały dar. Kasuje banany, płacę i wychodzę niezauważony. Gdybym się uparł, pewnie wyniósłbym pół sklepu i nikt by się nie zorientował, ale czuję się tak dziwnie i jestem tak przerażony, że zostawiam szabrowanie na inny dzień.

Wracając, przechodziłem jednak obok pubu, jaskini samców-alfa, odzianych w barwy plemienne. Pech chciał, że była przerwa, między pierwszą a drugą połową meczu, i banda uzbrojonych w kufle mężczyzn wyszła przed bar, aby tam donośnie komentować mecz. I wtedy mnie zobaczyli. Grubasa w biało-czarnej koszulce, idącego z siatką bananów. Więcej nie było trzeba. BIJ KRZYŻAKA!!! - wyrwał się okrzyk z ust jednego, a grupa podchwyciła i ruszyła za mną w pogoń.

Ja – grubas 92 kg = 70 kg tłuszczu, 20 kg sflaczałych mięśni, 2 kg bananów w żołądku. Próbuję biec, lecz tylko trochę szybciej się przetaczam. Pot występuje mi na czole. Na plecach i między fałdami tłuszczu na brzuchu też. Oprawcy coraz bliżej. Co robić? Myśl, myśl, myśl…
JAK PIORUN! Pomysł prosty i genialny. Rzucam za siebie banany, które przed chwilą kupiłem. Wszystkie chłopy wywalili się jak dłudzy i taplają w rozdeptanych na chodniku bananach. Wyglądają jak wielkie, biało-czerwone ślimaki.

Udało się. Dopadam klatki schodowej, potem winda i drzwi. Jestem w mieszkaniu. Cały zasapany, ale bezpieczny. Ocieram pot z czoła, staram się uspokoić bijące jak tatarski bęben serce i myślę - czy człowiek nie może już spokojnie kupić bananów?!
Siadam na kanapie, psst… otwieram piwo, włączam mecz.
No co? Muszę się w końcu jakoś zrelaksować po tej gonitwie…

Brunon Kawka

Brunon Kawka

Za dnia copywriter, nocą przywdziewa płaszcz Konrada i staje do boju na froncie literatury. Sprzedaje wiersze za tytoń i kawę.

Komentarze