Zwolnij!

Poddałem się tej dziwnej idei i postanowiłem ją wypróbować - sprawdzić chwilę tego beztroskiego zwolnienia obrotów i jak wpłynie ono na moje życie.

Wszyscy mówią mi: „Zwolnij! Po co się tak śpieszysz? Idź na spacer, przysiądź na ławce, poobserwuj naturę, albo zrób zakupy na targu i ugotuj wspaniały obiad dla rodziny – to jest życie, na spokojnie, inaczej te chwile ci uciekną”.
Podszedłem do tego pomysłu z dużym sceptycyzmem. Nie widzę nic ciekawego w siedzeniu na ławce, że o patrzeniu w przestrzeń nie wspomnę, a zamiast łazić cały dzień po targu za młodymi ziemniakami, obiad przecież lepiej zamówić.

Niemniej napór był ogromny. I to nie tylko ze strony znajomych. Ale ogólnie w życiu, w internecie, na reklamach, wśród przechodniów – wszędzie daje się zaobserwować wszechobecne zwolnienie, rozwiązłość, lenistwo, gnuśność… Ludzie, znużeni wyścigiem szczurów, szybkim życiem, które prędkim krokiem prosto z ciasnego biura pakuje ich do ciasnej trumny, zdecydowali się zwolnić. I wszystko jest teraz slow. Slow job, że niby taka dokładna, jakościowa praca. Slow food, w przeciwieństwie do fast food, którym zapychaliśmy sobie żyły przez lata.

I w ogóle slow life.

Poddałem się tej dziwnej idei i postanowiłem ją wypróbować, na początek na małym fragmencie mojego życia – sprawdzić chwilę tego beztroskiego zwolnienia obrotów, jak wpłynie ono na moje życie. Postanowiłem, że zanim usiądę do pracy, wyjdę rano na spacer i poprzechadzam się po parku, jak często fascynaci wolnego życia proponują.

Wyszedłem i spokojnym krokiem, jakiego nie mam w zwyczaju, chodziłem po brukowanych dróżkach, wśród drzew i krzewów. Czułem delikatne podmuchy wiatru i prześwitujące przez konary drzew, ciepłe promienie słońca na twarzy. Wsłuchiwałem się w śpiew ptaków. Obserwowałem stare, dostojne drzewa, grubo obrośnięte starą, twardą korą, patrzyłem jak sympatyczna staruszka, rozsypuje okruchy chleba, po które przylatuje stadko gruchających gołębi.

Wytrzymałem 17 minut. Było to najnudniejsze, najbardziej nieznośne 17 minut mojego życia – sam sobie zgotowałem tę nudę i bezczynność. Co za strata czasu. Szybko pobiegłem do samochodu, wdepnąłem gaz do dechy i nie spóźniłem się do pracy ani o minutę. Żeby jakoś nadrobić stracony czas, dołożyłem podwładnym dodatkowe zadania, wyszedłem z nową inicjatywą, dzięki której będziemy mieli w nadchodzącym miesiącu więcej pracy, zgłosiłem się do szefa po nadgodziny i pognałem zająć trzema projektami jednocześnie.

Serce zabiło radośnie, bo w parku zaczynało zwalniać i cichnąć, jak wszystko tam wokół. Slow life to dla mnie fast death.

Brunon Kawka

Brunon Kawka

Za dnia copywriter, nocą przywdziewa płaszcz Konrada i staje do boju na froncie literatury. Sprzedaje wiersze za tytoń i kawę.

Komentarze