Zero waste, zero łez

Czy to, co wyrzucam w kuchni, ma prawo być wyrzucone, a czy i ja mam prawo się tego pozbyć. Czy pozbywam się tego z powodu własnego zaniedbania? Czy to wynik wady produktu? A może ktoś inny mi namieszał w lodówce?

Wczesne popołudnie tamtego wtorku było szare i mgliste. Miałam może 6, może 7 lat. Kuchnię mojej babci spowijał mrok, przełamany jedynie światłem odbijającym się od kuchennych blatów. Wcale nie były nienagannie czyste, w rogach widać było okruszki chleba ze śniadania.
– No zjedz mięso chociaż, resztę zostaw.
– Ale ja już nie mogę…
– To dzieci w Afryce głodują, a ty wybrzydzasz?

Traumy w koperku

Kto nigdy podobnej scenki nie odtworzył w realnym życiu, niech pierwszy rzuci widelcem. Dziś już wiemy, że ten ciąg przyczynowo-skutkowy nie ma prawa bytu, a niezjedzone buraczki dziecka w przedszkolu pod Poznaniem nijak się mają do masowego niedożywienia w krajach Trzeciego Świata.
Wtedy jednak siedziałam nad talerzem zimnych już ziemniaków i do połowy rozgrzebanego udka z kurczaka, zastanawiając się w jaki sposób mogłabym im wysyłać moje obiady do Konga czy Etiopii, aby dać innym dzieciom to czego ja mam nadmiar.

fot. Diana Oborska, CC0

fot. Diana Oborska, CC0

Muszę tutaj przyznać, że poczucie winy, które wówczas zakorzeniła we mnie babcia, przez całe życie kazało mi zastanawiać się nad tym, czy aby faktycznie to, co wyrzucam w kuchni, ma prawo być wyrzucone, a czy i ja mam prawo się tego pozbyć. Czy pozbywam się tego z powodu własnego zaniedbania? Czy to wynik wady produktu? A może ktoś inny mi namieszał w lodówce? Czy na pewno nie mogę już tego wykorzystać?
Nie powiem, w nerwicowym stylu i częstokroć okazując zaangażowanie ekologiczne wrzaskiem, ale starsze pokolenia żyły całkiem w duchu jeśli nie całkowitego braku marnotrawstwa, to przynajmniej less waste. Jedynie ówcześnie było to motywowane bardziej postacią boską lub poszanowaniem dla pracy czyichś rąk. Tak czy siak – wspaniale!

Koktajl kolektywizmu

Wtem do rozważań wkracza kuchnia restauracyjna: cała na biało. W wielu przybytkach, szczególnie o długiej tradycji funkcjonowania, nadmierna produkcja resztek lub brak segregacji śmieci to wyjątkowa hańba. W tym miejscu na myśl przychodzi postać Eugénie Brazier, francuskiej kucharki, która jako pierwsza kobieta zdobyła 3 gwiazdki Michelin, a jednocześnie z „resztek” restauracyjnych przyrządzałą niczego sobie posiłki dla załogi. Zaś z resztek ostatecznych utrzymywały się jej świnie, które później lądowały z powrotem na talerzach.
Można? Można – trzeba jedynie chcieć.

Dlaczego o tym mówię? Bo w jeszcze większej liczbie przypadków w poważaniu się to ma i za drzwiami kuchni codziennie rozgrywa się dramat w trzech aktach, na który moja babcia zareagowałaby lamentem oraz celnym strzałem mokrą ścierką w ucho delikwenta popełniającego zbrodnię marnotrawstwa. Co, nie ukrywam, powoduje u mnie wewnętrzne rozterki, bo sama przecież świata nie zbawię. A na pewno nie, jeśli dostanę nerwicy na tle śmieciowym.

Dlatego zachęcam do korzystania z obecnej przejrzystości prowadzenia działalności gastronomicznych i wybierania mądrze, nie tylko tam gdzie prestiż i splendor. Wybierania z korzyścią dla wszystkich. Kilka obiadków więcej dziś, a na jutro już może nie starczyć, podczas gdy proces segregacji restauracji jest zazwyczaj całkiem bezbolesny. Nie gadżety i eko-bransolety, ale codzienne wybory pomogą nam zachować równowagę pomiędzy tym co mamy teraz i co możemy mieć w przyszłości. Co najlepsze, wciąż będzie smacznie – obiecuję!

Kinga Wiklińska

Kinga Wiklińska

Zafascynowana smakami Azji, kucharka z zawodu i powołania. Prywatnie tworzy wegańskie słodkości i zwiedza świat z kotem Syriuszem.

Komentarze