Puszka

Lipiec. Piękne słoneczne popołudnie. Odbywasz właśnie jeden z zalecanych, tygodniowych, terapeutycznych spacerów mających na celu, według psychiatry, zniwelowanie nienawiści i wstrętu do całej ludzkości, więc oto jesteś. Jesteś i siadasz.

Wyobraźcie sobie taką scenografię, piękny, zieloniutki park, lekki chłodnawy wietrzyk i temperatura nieprzekraczająca dwudziestu pięciu stopni. Dookoła słychać szelest liści, śmiech małych, wrednych dwunogów i nieskładny ludzki bełkot, ale jest cudnie, bo przecież słoneczko smyra cię promyczkami po buzi. Siadasz sobie na najładniejszej ławce w całym parku i, mimo że wolałbyś być w nim sam, czujesz się jak zwycięzca, bo to na obszarze pięciuset metrów najlepsza miejscówka. Nagle, niczym pryszcz na środku czoła… pojawia się ona, metalowa puszka.

fot. BRRT, CC0

fot. BRRT, CC0

To nie jest tak, że nie wiesz, bo wiesz doskonale, że wypadła z ręki temu frajerowi, który przejechał właśnie obok ciebie na rowerze, ale poza krzyknięciem Ej!, to nie wiele możesz już zrobić, bo spisać jego tablice, to będzie raczej ciężko. No i tak sobie we dwójkę trwacie, wpatrzeni, milczący, ale nie obojętni.

Chwilę później twoją uwagę przyciąga sąsiednia ławka. Delikatny, nieco nieporadny, ale mimo wszystko pewny i pełen werwy tupot zmusza twoją szyję do skrętu w lewo. Wtedy, oczom ukazują ci się dwie średnio ciekawe postacie, których nieprzyjemne głosy zapadną w pamięć na długi, długi czas. One i ich kijki rozsiadają się wygodnie na ławce, mimo iż rzucasz im niepokojące spojrzenia pełne niechęci i wstrętu. Kolejna mała porażka.

– No zobacz tylko – piszczy szczuplejsza, na oko sześćdziesięciokilku latka. – Zero poszanowania, nic tylko klapki na oczach. Po wskazaniu na mojego leżącego na ziemi metalowego stalkera, szczuplejsza paskuda zaczęła kręcić głową. W konsekwencji tego, powtarzając niczym papuga w odstępie nie dłuższym niż kilka sekund, głową zaczęła kręcić i ta grubsza.
– A daj spokój. Zero poszanowania do czegokolwiek, za dużo mają, a rodzice nie wpajają żadnych wartości.

Resztę dialogu sobie spokojnie możemy podarować. Jestem więcej niż pewna, że każdy ma jakieś założenie, jak kontynuacja mogłaby przebiegać i jestem w stanie się nawet założyć, że w mniej więcej dziewięćdziesięciu procentach każdy z was ma rację.

Po około czterdziestu pięciu minutach nieustającego słuchania tego smętnego pierdolenia za lewym uchem, mijania przez przypadkowych przechodniów, którym wciąż wpatrująca się w ciebie puszka ewidentnie nie umykała uwadze i masie innych pieprzot chciałeś stamtąd wyjść. Na zawsze. Wtem łanie zrywają się z miejsca i smucąc coś jeszcze upierdliwie pod nosem, mijają dziarsko leżącą… na… ziemi… puszkę. Tak, tę samą puszkę, o której pierdoliły przez ostatnie, chuj wie ile. Kiedy znikają na horyzoncie, a ty już wiesz, że nie będzie happy endu, brakuje ci sił, słów i chęci do życia.

–Ech… no chodź malutki, zaraz znajdziemy ci jakiś przytulny, ciemny i pełen innego paskudztwa kącik.

Paulina Jarczok

Paulina Jarczok

Lubiący wyzwania korposzczurek, artystka i wizjonerka.
Pełna pasji samozwańcza pani psycholog, kochający ludzkość malkontent i mizantrop.

Komentarze