Relatywnie optymalnie

Na razie wszystko zgodnie z planem. Szybkie przejście przez przyprawy, pieczywo, jedzenie dla psa i alkohol. Teraz, zaczyna się walka o życie. Pomiędzy mną a moim zimnym mlekiem bez laktozy stoją one... stoiska z badziewiem.

Zbliża się koniec roku. Poza Sylwestrem ten okres zwiastuje inną chorobę cywilizacyjną, jaką jest powszechny pierdolec na punkcie świąt Bożego Narodzenia. Żebyśmy się na wstępie zrozumieli, nie mam nic przeciwko świątecznym piosenkom (pod warunkiem, że są śpiewane po angielsku no bo… szanujmy się), ozdobom, ciężarówce Coca Coli i innym symbolom corocznego festiwalu hipokryzji i słodko-gorzkiej, rodzinnej nienawiści skrywanej pod płaszczykiem rzekomej miłości. Wręcz przeciwnie, uwielbiam je wszystkie! Choinkę i inne ozdoby zakładam już 1 grudnia, na YouTubie odpalam playlistę z amerykańskimi kolędami i kominkiem w tle, a nawet roztaczam w mieszkaniu przyjemną woń przypraw korzennych. Z niecierpliwością czekam również na dzień, w którym będę mogła udowodnić nielubianym i odrobinę zbyt zarozumiałym członkom mojej rodziny, że pomimo ich przechwałek i nowego telewizora, to moje nowoczesne i rozwojowe życie z trzema urlopami w ciągu roku wygrywa.

Co zatem mnie tak wkurwia?
Otóż ludzie w sklepach.

Jestem chyba milionową osobą, która to powie, ale czy kurwa rok temu nie było wiadomo, że znowu będą święta? Tak ogólnie, to ja już właściwie tracę pomysły na tłumaczenie tego owczego pędu. Najgorsze jest to, że kolejki w sklepach nie zaczynają się tydzień, przed świętami. Nie zaczynają się nawet dwa tygodnie, tylko cały cholerny miesiąc!

Standardowy dzień, początek grudnia, casualowa środa. Widzicie, należę do osób, które szybko zużywają warzywa, owoce i nabiały. Ponieważ cenię sobie w życiu pewność, że jak po nie sięgnę do lodówki, będą świeże, zakupy, choć mniejsze, robię jakieś dwa razy w tygodniu. Kiedy zatem robię zakupy? Ano po pracy, w końcu, po co marnować tak cenny dar łaski pańskiej, jakim jest weekend? Jestem oczywiście zmęczona, walczyłam przez osiem godzin o przetrwanie w korpo. Nerwowo przełykam ślinę, jest stres, w myślach wciąż odtwarzam zeszłą środę. Kiedy popełniłam błąd? Co mnie zgubiło? Przekraczam wrota, lista ciąży w mojej kieszeni. Pot ściekający z mojej twarzy zmywa kamuflaż, jakim jest potencjalnie źle wykonany makijaż. Niech myślą, że jestem jedną z nich. Wyznaczam sobie cel. Przetrwać za wszelką cenę…

fot. Alexandru Tugui, CC0

fot. Alexandru Tugui, CC0

Zaczyna się niewinnie. Stoiska z warzywami i owocami to pierwsza stacja, a więc i ruch jest tu najmniejszy. Wszyscy w skupieniu oddają się swoim czynnością niczym zombie, machinalnie zrywając woreczek, wsadzając warzywo, zrywając woreczek, wsadzając następne, zrywając woreczek, wsadzając owoc… Szybki check listy. Na razie wszystko zgodnie z planem. Szybkie przejście przez przyprawy, pieczywo, jedzenie dla psa i alkohol. Teraz, zaczyna się walka o życie. Pomiędzy mną a moim zimnym mlekiem bez laktozy stoją one… stoiska z badziewiem. Torebki, wiertarki, buty i wszystko to, czego Ci ludzie w większości przypadków kompletnie nie potrzebują. Jest źle, jakaś babeczka wyrwała drugiej pukiel włosów, ktoś inny gryzie komuś nogę. Zarzucam kaptur na głowę. Żywcem mnie nie wezmą. Pierwsza przeszkoda, fruwające buty.
–Mają 40? Kaziu, mają 40?! No chyba cholera nie mają… weź, ty zobacz, czy mają 40! Czy to jest 40?
Sterta czterech par butów, choć przemielona jakieś osiem razy wciąż może skrywać rozmiar 40. Ona wie i walczy wytrwale do końca. Dostrzega mnie na horyzoncie i mrużąc oczy zaczyna warczeć, trzymając w ręku potencjalny rozmiar 40. Rzucam jej kość.
– Możliwe, że mają na magazynie.
Ona nie myśli, reaguje. Jednym susem już jest przy biednej wołającej oczami o litość i dobicie pracownicy sklepu. Przykro mi siostro, w miłości i na wojnie nie ma reguł. Idę dalej.
– To jaką ty chciałaś?! Ale nie ma już czarnej! Jest duża! Co?! Halo przepraszam! Czy może mnie Pani nie popychać?!
Stoją. Na oko z pięć, ale nigdy nie masz pewności. Myślisz, że jesteś bezpieczna, ale nie, w koszyku czai się jeszcze jedna. Syczą na siebie, tryskając jadem w oczy. Moja strategia na nie patrzę w ich stronę tu nie zadziała, one wiedzą, że jestem kobietą i mogę odebrać im potencjalną zdobycz, którą sekundę temu nie były zainteresowane. Tu trzeba czegoś więcej, czegoś ekstra. Już mnie wywąchały, są gotowe do skoku, obnażają kły…
– W sprzedaży internetowej jest większy wybór i możliwość wysyłki ze wszystkich magazynów?
Zamykam oczy kuląc się w kącie i zasłaniając rękami. Czy ja żyję? Powoli otwieram jedno oko… tak! Żyję! Zniknęły niczym świeże powietrze wśród orzeźwiającego miejskiego smogu. No dalej, jeszcze tylko jeden przystanek dzieli cię od…
– A to się spodoba Marcinkowi?! Ładne?! Będzie się Marcinek tym bawił? Co? Krystian?! Będzie fajne dla Marcinka?!
Nieustająca wuwuzela napierdala mi za uchem.
– Nie wiem kurwa! Nie wiem, czy Marcinek będzie się bawił tą cholerną zabawką! Czy mogę wziąć sobie swoje mleko? Proszę?
Są w szoku, ona i Krystian. To dobrze. Niepostrzeżenie porywam butelkę z półki i pędzę na skróty przez mrożonki. Zewsząd dobiega mnie dziki jazgot, krzyki i odgłosy jedzenia. Nagle jest ona… wyłania się ponad zgliszczami i stosami poległych. Przyciąga mnie swoją ciepłą, bajeczną poświatą niczym… No i chuj kolejka na pół sklepu. Wzdycham nędznie powłócząc nogami, powoli akceptuje swój los. Wiem, że za tydzień będzie jeszcze gorzej. Po prostu wiem. Nagle daję sobie w twarz! Nie żołnierzu! Nie umrzecie na tej wojnie!

W takich sytuacjach wychodzi na jaw, kim tak naprawdę jesteście. Nieustraszonym pogromcą zakupów, czy osobą, która zważywszy na okoliczności, ma w dupie to, czy jej ogórek jest całkiem, czy tylko w połowie świeży. Zatem kiedy wtaczacie się do domu tak obładowani zakupami, że niezbędne jest kucie futryny, a ukochany powoli unosi brwi ze zdziwienia, zamierzając zapytać:
– Kochanie, czy my się gdzieś…
Odpowiadacie:
– Nie! Postanowiliśmy nie wychodzić z domu do 27 grudnia! Temat uważam za zamknięty, a teraz pakuj to do lodówki!

Paulina Jarczok

Paulina Jarczok

Lubiący wyzwania korposzczurek, artystka i wizjonerka.
Pełna pasji samozwańcza pani psycholog, kochający ludzkość malkontent i mizantrop.

Komentarze