Kotwica

Czy to symbol przeznaczony tylko dla morskich wilków i lekkoduchów szukających przygód, wiecznie ciekawych co jest za horyzontem? Trochę jest w tym prawdy, ale dotyczy to jedynie tych, którym marzy się kotwica zawsze w górze.

A ja widzę siebie jako kapitana, który zawija do portu i ten żelazny, ciężki atrybut rzuca w wodę. Marynistyczne metafory i symbole nie są mi bliskie, ale akurat kotwicę lubię i latarnie morskie także. Oznaczają nadzieję, stabilizację, spokój, wierność i dobry kierunek.

Ty ruszaj w świat, tam znajdziesz drogę, odnajdziesz ład, nie myśl co potem. Niech niesie wiatr tam i z powrotem. Z upływem lat stwierdzisz, że to ten świat… Dzisiaj towarzyszy mi kawałek Hinola. Właśnie tak to sobie wyobrażam. Stoję na dziobie i przez lornetkę wypatruję idealnego miejsca na zakotwiczenie. Obszaru, gdzie będę panią, gdzie będę mogła swobodnie oddawać się swoim uciechom, grzesznym rozkoszom, pasjom, a potem będę mogła spokojnie pracować i życie kontemplować, a jak. Znajduję i przejmuję w posiadanie. Teraz ja tu rządzę, An Mari. Pytam siebie co jest dla mnie dobre? Co mi służy? Czego nie zaakceptuję? Na podstawie odpowiedzi wyznaczam odtąd obowiązujące zasady i reguły gry. System, który wprowadzam, raczej nie jest oparty na demokracji, to monarchia absolutna. Albo akceptujesz mój kodeks, albo dostajesz tratwę, słowo otuchy i suchy prowiant na drogę powrotną. To moja kotwica, moje centrum dowodzenia. Tutaj dbam o siebie i spokój swojego serca, tutaj są ludzie bliscy, tutaj zapadają świadome lub nie decyzje, stąd wyruszam na małe podboje i wracam z tarczą lub bez, tutaj wypoczywam, tutaj prowadzę rozmowy i negocjacje, tutaj spowiadam się sama przed sobą ze swoich poczynań, tutaj tłumaczę sobie, że optymizm i pozytywne myślenie są realne, tutaj czasem popadam w rozpacz, tutaj zakazuję sobie czarnowidztwa i oczekiwania na to, że życie da mi kopa, bo za dobrze mi się ostatnio układa, tutaj czuję się bezpiecznie, z kocicą u boku i otoczona ulubionymi przedmiotami. To ten świat znalazłam drogę, nie domek z kart, a góry złote. Poniósł mnie wiatr tam i z powrotem, z upływem lat miałam fart...

fot. Anna Piekut

fot. Anna Piekut

Latarnie morskie postrzegam równie symboliczne. To coś, co czeka, czuwa i wskazuje bezpieczną przystań. Wyobraź sobie, że idziesz przez ciemny las albo nieoświetloną drogą. Moment, w którym nagle dostrzegasz światło, nawet w oddali, dodaje sił i wiary w dobre zakończenie. Wiem, o czym mówię. Kiedyś jechałam rowerem w ciemnościach. Wszystko wokół zdawało się czekać tylko na to, aby mnie przestraszyć, okraść, a potem oczywiście zamordować. Światło ulicznej latarni w oddali sprawiło, że wszystko natychmiast wróciło do normy. Świat przestał być moim wrogiem.

Kilka lat temu przeczytałam piękną książkę Kroniki portowe. Bohater tej opowieści, Quoyle, w momencie, w którym życie kładzie go na łopatki i wydaje się, że nic dobrego już się nie wydarzy, dostaje szansę. Zabiera córkę i razem z ciotką wyruszają do Nowej Fundlandi, miejsca o srogim klimacie, miejsca gdzie zostały jego korzenie. W tym nowym, nieprzyjaznym miejscu, otoczonym oceanem, Quoyle powoli otwiera serce na nowe możliwości. Zaczyna rozumieć, że nie jest nieudacznikiem, że jednak coś umie i że jest lubiany. Jest to jedna z moich ulubionych książek, dodająca otuchy.

Ten tekst jest dla tych, którzy tak jak ja, nie do końca w siebie wierzą. Ciągle szukam siebie, swojego miejsca, próbuję żyć po swojemu, kierując się tym, co słuszne. To trudna droga, otoczenie moich wyborów nie rozumie, czasem nie akceptuje, wmawiając mi, że coś zupełnie innego jest dla mnie najlepsze. Czasem ciężko jest znieść natłok ludzkich słów rzucanych w moją stronę. Tylko, czy to mnie to powinno obchodzić? Przecież ja szukam swojej własnej latarni.

Anna Piekut

Anna Piekut

Miłośniczka dobrych książek, długich spacerów, rowerowych wycieczek i futbolu. Kociara. Rękodzielniczka.

Komentarze