Analogowy świat

Szczerze mówiąc, nie pamiętam kiedy ostatnio słuchałam muzyki z płyty. Zapomniałam już jakie to uczucie. Powrót do przeszłości, ale zaskakująco przyjemny.

Od kilku miesięcy telewizor włączam jedynie po to, aby obejrzeć ciekawy mecz lub film, serial na platformie streamingowej. Wcześniej każdy dzień rozpoczynałam od porannych wiadomości. Czuję się z tym naprawdę dobrze, a zamiast propagandy wolę słuchać audiobooka.

Mieszkam w małym miasteczku, nie wiem co to pogoń za osiąganiem kolejnych sukcesów, choć dzień mam wypełniony zajęciami po brzegi. Nie znam wszystkich gwiazd nowej polskiej estrady, ale mam na Tidal swoje playlisty, a na nich ulubione kawałki, znane od lat i nowo odkryte. Nie szukam książkowych bestsellerów, ale lubię wciągnąć się w lekturę. W ostatnim czasie zatęskniłam za klimatami Siesty Marcina Kydryńskiego, którego uwielbiam przede wszystkim za jakość słowa pisanego, w które mam niezwykłą przyjemność się zanurzać, ale także za pasję, z jaką opowiada o książkach, muzyce i podróżach. Niestety ostatniej jego płyty nie było w mojej muzycznej aplikacji, więc kupiłam CD w sklepie.

Szczerze mówiąc, nie pamiętam kiedy ostatnio słuchałam muzyki z płyty. Zapomniałam już jakie to uczucie. Powrót do przeszłości, ale zaskakująco przyjemny. Nie inaczej jest z książkami. Abonament w aplikacji spowodował, że papierowe wydania otrzymuję wyłącznie w prezencie lub wypożyczam z biblioteki. Wobec takiego stanu rzeczy postanowiłam kupić książkę, do tego w twardej oprawie. Zapach papieru jest rzeczywiście oszałamiający. Notatki, cytaty, listę rzeczy do zrobienia mam w aplikacji Notatnik, ale w tym miesiącu wypisałam na kartce papieru wszystko, co mam do wykonania, z podziałem na kategorie. Zdecydowanie lepiej z tym funkcjonuję – wykreślam i dopisuję nowości. Nie oznacza to, że jestem jakimś freakiem, zafiksowanym na starocie. Zafundowałam sobie cyfrowy detoks i jest mi z tym dobrze. Na co dzień jednak nie rezygnuję z udogodnień, jakie przynosi technologia.

fot. Anna Piekut

fot. Anna Piekut

Przyszło mi na myśl, że słowo tradycyjnie nie ma już większego znaczenia. Wobec tego czy tradycje należy podtrzymywać, czy iść z duchem czasu? Czy tradycja to przymus, czy jeszcze przyjemność, której korzenie sięgają daleko wstecz? Niektóre z nich to utarte schematy, ale łączą nas z ludźmi, których już wśród nas nie ma. Zastanawiam się czy powinnam to powielać, czy żyć po swojemu, jeśli te tradycje mi nie odpowiadają. Przecież sam fakt, że ktoś kiedyś coś robił, nie oznacza, że ja też powinnam i że to było i jest w ogóle słuszne. Poza tym tradycja jest czymś zupełnie innym niż pamięć o konkretnej osobie. Szacunek do niej, wspomnienia, które wywołują uśmiech są ważniejsze niż powielanie tego, co robiła.

Tradycyjny model rodziny to dwa + dwa, najlepiej chłopiec i dziewczynka. Ja nie mam dzieci z wyboru, w dodatku jestem po rozwodzie, choć biorąc pod uwagę ich ilość, to buduje się raczej nowa tradycja. Utarło się, że kobieta musi być młodsza od mężczyzny, najlepiej o trzy lata, bo pięć to już za duża różnica, a w moim życiu na dobre zagościł młodszy ktoś. Mam swoje ulubione rytuały, które stają się już tradycjami, jak powolne sobotnie śniadania, codzienne spacery i lektura, spędzanie urodzin inaczej niż jest powszechnie przyjęte. Dla mnie to musi być przyjemność, bo powtarzalnych czynności mam w życiu i tak wiele.

Anna Piekut

Anna Piekut

Miłośniczka dobrych książek, długich spacerów, rowerowych wycieczek i futbolu. Kociara. Rękodzielniczka.

Komentarze