Pani Minister tańczy

Śmiem twierdzić, że Prezydent Obama stoi w cieniu swojej żony, która przy pomocy specjalistów, do perfekcji opanowała sztukę kreowania własnej osoby w sposób, który budzi aplauz wyborców. Pani Obama na pewno nie świeci światłem odbitym.

Wyborów ci u nas dostatek w roku bieżącym. Kandydaci i kandydatki powoli podchodzą na linię startu, rozciągając mięśnie przed biegiem, poddając się wnikliwej obserwacji swego fizis przede wszystkim, bo ust na razie za często nie otwierają. Mamy więc świetną okazję do przyjrzenia się, w jaki sposób wdrażany przez PR-ców wyborczo-polityczny dress code kreuje polityka czy, wybaczcie, polityczkę. Tak na marginesie, mam wyjątkową awersję do tej turpistycznej nowomowy, która zamiast uczynić z kobiety postać zupełnie normalnie wpisującą się w krajobraz sfery publicznej, wyrządza więcej szkody, o jakimkolwiek pożytku nie wspominając. Wynika z tego, że kobiety to dziwadła, które należało odrębnie nazwać i określić słownie, aby odróżnić od mężczyzn. Wyjątkowy idiotyzm, paradoksalnie potwierdzający tezy, które mam zamiar udowodnić, a wiążące się stricte z wizerunkiem kobiet na polskiej scenie politycznej i nie tylko.

O mężczyznach nie napiszę, bez wątpienia mają łatwiej, więc odpuszczam. Wystarczy im wskoczyć w porządny garnitur, co bardziej awangardowi podkreślą swoją indywidualność barwnym krawatem, skarpetą, drogim acz przyciągającym wzrok butem, fryz przyczeszą, spinki przypną i mamy z pucybuta milionera. Prawie mamy, bo jak mawiają cham wyjdzie ze wsi, wieś z chama nigdy. Tyle, że to już na inną opowieść, a ja chciałam przyjrzeć się paniom.

Szata jednak zdobi człowieka...

Jest jasnym jak słońce, iż wygląd i wizerunek osób publicznych to kwestia nie tylko estetyczna. Ubranie mówi. Przekaz wizerunkowy jest na tyle istotny, że sztaby specjalistów mają pełne ręce roboty, zwłaszcza jak się na dodatek materiał oporny trafi. W życiu publicznym chwalebna i górnolotna kwestia, iż nie szata zdobi człowieka, zupełnie się nie sprawdza. Teoretycznie brzmi dobrze, ale praktyka rządzi się zupełnie innymi prawami. Wznieść się ponad to nie sposób. Tylko nieliczni dają radę. I chwała im za to, bo ogólny ogląd jest mizerny i równie nudny jak to co osoby na świeczniku mają do powiedzenia. Tym samym potwierdza się w stu procentach fakt o wyższości stylu nad modą.

Zasadniczo, będąc osobą publiczną, należy się ogarnąć od stóp do głów. Funkcjonuje coś takiego jak dress code i łamacze owego są na dywaniku, celowniku i ogólnie mają przewalone. Garsonka ma być jak trzeba, but na glans, krawat w kolorze budzącym wyłącznie wibracje pozytywne i tak dalej. Tym sposobem osoba publiczna pokazuje, że szanuje wyborców. Tym sposobem osoba publiczna robi wyborcom wodę z mózgu. Tym sposobem z buraka robi się przystojniaka. A tylko prawda nas wyswobodzi.

Angela Merkel, fot. Tobias Koch, Wikipedia, CC BY-SA 3.0
Angela Merkel, Bundestag 2014, fot. Tobias Koch, CC BY-SA 3.0DE

Posłużę się dwoma skrajnymi przykładami światowej polityki. Pierwszy, relacjonowany jako antyprzykład, to Angela Merkel. Wbrew wszystkim i wszystkiemu będę bronić Pani Kanclerz. Tak po prawdzie, co by komu przyszło z wystrojonej i wyfiokowanej Angeli? Jaki miałoby to wpływ na podejmowane przez nią decyzje, o wieczności nie wspomnę? Żaden. Liczy się zawartość, opakowanie ma być schludne, a pani Merkel nie paraduje po wybiegu. Strój czyni ją wiarygodną, skupioną na zadaniu i jeżeli ona się z tym dobrze czuje, jak widać wyborcom również nie przeszkadza. Jest prawdziwie.

Drugi biegun to Pierwsza Dama Stanów Zjednoczonych Ameryki, Michelle Obama. Przy, nazwijmy to, dość trudnej prezencji, potrafi wyglądać jak milion dolarów, utwierdzając publikę w przekonaniu o jednak stabilnej zawartości Fort Knox. Jest kolor, jest fenomenalne wręcz wyważenie popularnego z ekskluzywnym. Śmiem twierdzić, że Prezydent Obama stoi w cieniu swojej żony, która przy pomocy specjalistów, do perfekcji opanowała sztukę kreowania własnej osoby w sposób, który budzi aplauz wyborców. Pani Obama na pewno nie świeci światłem odbitym. Tu również jest prawdziwie, spójnie z osobowością i oczekiwaniami elektoratu.

Szminka i tynk?

Jak wypadamy na tym tle? Jak zawsze rozkrok pomiędzy mieć i być, którego chyba do końca świata nie uda się naszemu narodowi rozstrzygnąć.

Całkiem niedawno pewien dość poczytny magazyn krajowy, zapragnął z uporem godnym lepszej sprawy ocieplić wizerunek naszej Pani Premier. Parę miesięcy zamęczali kancelarię i w końcu dopięli swego. Nie mam pojęcia kto tam kogo do złego namawiał, ale krecia robota jak ta lala, o czym świadczą poczynione w czasie późniejszym zmiany personalne w kancelarii premiera. Abstrahując od preferencji politycznych, Ewa Kopacz to bez dwóch zdań, kobieta do zadań specjalnych, taka co to żadnej pracy się nie boi i brzemię, z którym i chłop by nie dał rady, udźwignie. A tu nam Panią Premier wyszminkowali, wytynkowali niemiłosiernie, wcisnęli w garsonki i czółenka ni w pięć, ni w dziesięć. Ciała dał zespół stylistów, o doradcach nie wspomnę. Idea bez sensu, wykonanie słabiutkie. Wolę oryginał.

Ewa Kopacz, Viva, fot. Viva.pl
Ewa Kopacz, VIVA 26 (2014), fot. viva.pl

Stylu bowiem nie zmienimy na siłę. Oczywiście mamy wzorce, trendy, modę, ale nie zapominajmy, że to wszystko musi zagrać z osobą. No, ale polityka polityką i swoje racje ma.

Jak widać na ostatnio załączonych obrazkach, polityczki (tfu!) Ogórek Magdaleny, ma być szaro, buro i ponuro. Biednie ma być, choćby i kiecka z La Manii była. To ciekawa idea, bo zawsze żyłam w przeświadczeniu, że jeżeli coś jest drogie, a wygląda marnie, to trzeba być wyjątkowym jełopem aby wyjmować portfel z torebki. Oczywiście, nie mam na myśli wersji kapiące złoto, różowe futra i pierścionek na każdym palcu. Jestem za opcją Michelle Obama, ale jak widać jeszcze się u nas taka nie znalazła, co by ten ciężar uniosła. Taka, która założyłaby zamaszystą spódnicę w kolorze limonki, do tego kształtne szpilki od Manohlo, a kiedy zabrałaby głos w ważkiej sprawie, to by do rzeczy mówiła. I jeszcze ludzie by ją kochali. Taka, która w skromnej sukience też byłaby widzialna i słyszalna. I klonem żeby nie była. I takie rzeczy to tylko w Erze. Dawno temu.

Mamy za to bój o tytularne bzdety, w rodzaju ministry czy marszałkinii, które nic a nic powagi tym urzędom nie dodadzą. Niestety, ostry intelekt w połączeniu z ostrą szpilką bywają towarem deficytowym. Ale nie traćmy nadziei.

Cammelie

Cammelie

Pisze, bo lubi. Kiedy nie pisze, znaczy, że nie.

Prowadzi autorskiego bloga www.cammelie.com.

Komentarze