Pomarańcza w klatce
Recenzować można wszystko. Ale czy można zrecenzować człowieka, kobietę? Czy można wydać osąd na temat tego, jak okoliczności wpływają na zmiany. I jak szybko to może nastąpić.
- 09.01.2017
- Ludzie
- Niepoprawnie
Setki kobiet w jednym budynku. Kilku mężczyzn, raczej w pozycji władzy, niż równorzędnych partnerów. Ciągłe napięcia hierarchii i seksualności. Intrygi, kombinacje, czarny rynek dobrami wszelakimi, kontrabanda i przemoc. Fizyczna i psychiczna. W odwodzie izolatka – postrach wszystkich, na forpoczcie kuchnia, ziemia obiecana. Wszystko to krąży wokół błahej i w sumie sztampowej historyjki o młodej, naiwnej, zakochanej dziewczynie, po którą przychodzi w końcu karma. I nie o samą historię chodzi, bo to tylko pretekst do pokazania przemiany. Do pokazania, że niezależnie od tego kim jesteśmy dziś, może zdarzyć się coś, co sprawi, że jutro będziemy kimś innym. A pojutrze już nikt nas nie pozna. I nie zawsze mamy na to wpływ.
Recenzować można wszystko. Ale czy można zrecenzować człowieka, kobietę? Czy można wydać osąd na temat tego, jak okoliczności wpływają na zmiany. I jak szybko to może nastąpić. Jeśli przypomnimy sobie eksperyment Zimbardo, to serial Orange is the New Black stacji Netflix, jest rozszerzeniem, potwierdzeniem wyników tego eksperymentu. Bo nie ma wyraźniej zarysowanych granic ludzkiej integralności, tego jak łatwo człowieka złamać lub skłonić do przetasowania swoich poglądów, postaw czy podejścia do innych, czy życia w ogóle. Więzienie jest środowiskiem społecznie ekstremalnym, spolaryzowanym na każdym kroku.
I nie będę się rozwodził nad grą aktorską, scenariuszem czy dramaturgią i dynamiką każdego z odcinków czy sezonów. Powiem tak – to nie jest serial dla każdego. Podobnie jak OZ stacji HBO, trzeba chcieć zanurzyć się w ten świat. Świat zaburzeń powodowanych odosobnieniem, depresji, nieuzasadnionych aktów agresji, zemsty i intryg, które pchają historię do przodu. Zawsze jednak na pierwszym planie obserwujemy ludzi. I to jak zachodzą w nich zmiany. Na lepsze, gorsze – to jest dyskusja czysto akademicka, etyczna. Liczy się fakt zmiany, która zachodzi w szybkim i nieokiełznanym tempie. Nieporadni muszą stać się przedsiębiorczy, dominujący są spychani okolicznościami na samo dno drabiny społecznej, zaburzeni okazują się być najlepiej przystosowanymi. I wszystko jest płynne. Wszystko się zmienia. Ziarnko piasku wrzucone do spodeczka z wodą powoduje tsunami. Tak jak trzepot skrzydeł motyla może wywołać tajfun na drugim końcu świata, tak potknięcie się więźniarki może wyzwolić bunt czy morderstwo. Małe czyny prowadza do wielkich aktów. Izolacja i zamknięte środowisko społeczne przyspieszają procesy zachodzące normalnie przez całe życie.
To nie jest gloryfikacja więzienia. To jest skompresowane życie. Świat wokół nas się kurczy. Informacyjnie, odległościowo, mentalnie. Za tym idzie przyrost tempa życia, konieczność szybszych i sprawniejszych zmian, które nas do tego przygotują. Jeśli nie podołamy, zostajemy w tyle, giniemy dla reszty pędzącego świata. Bo jesteśmy i zawsze byliśmy więźniami naszego otoczenia. Nasza grupa społeczna to nasi strażnicy – oceniają, nakładają kary, piętnują i nagradzają. I są w tym bezwzględnie skuteczni. Tylko nie nazywamy ich strażnikami, a siebie nie traktujemy jak więźniów. I zawsze możemy wyjść, otworzyć bramę i powiedzieć „nara”. Dopiero, gdy staje się to niemożliwe, lub zdamy sobie sprawę, że zmieniamy tylko podwórko, nie opuszczamy więzienia, może dojdziemy do wniosku, że jednak czasem zostanie w tyle pomaga. Że chwila refleksji, zadumania i zastanowienia popłaca i daje siłę. Wszyscy przeszli już do nowo wybudowanego bloku więziennego, z super ochroną, monitoringiem, elektroniką i uzbrojonymi w lasery strażnikami. My zostaliśmy w analogu, gdzie najwyżej możemy dostać w tyłek kawałkiem kija, a w swojej celi możemy swobodnie chodzić bez majtek. Gdy zdecydujemy się jednak przenieść – czasem widzimy więcej. Nawet więcej niż ci, którzy byli tam pierwsi. I decydując się na ruch, decydujemy o własnej zmianie. O konieczności dostosowania się.
Nie musicie przepadać za klimatami seriali o więzieniach, czy o kobietach. Ale jeśli lubicie oglądać materiały o przemianie, o tym jak okoliczności zmuszają ludzi do zmian, to musicie spróbować. Ja to zrobiłem wbrew sobie, bo nie lubię tego, co oglądają wszyscy. Wolałem zostać w brudnej celi z kijem nad głową. Dziewczyny z Litchfield nie mają tego wyboru i muszą się zmieniać. I to warto obserwować. Wiec opuściłem swoją izolatkę i wszedłem w ten świat. Nie twierdzę, że dzięki temu lepiej poznałem kobiety, bo mógłbym się pokusić o taki wniosek, ale na pewno zyskałem kolejną perspektywę na to, jak dynamiczną wewnętrznie i jak zdolną do przemian i dostosowania się jest istota ludzka. I chociażby dlatego, warto spróbować wejść za Joem Caputo za bramy Litchfield i spojrzeć na ten tygiel. Nie tygiel skłębionych w stereotypowy dla więzienia sposób – agresji i całej reszty. Ale w tygiel ciągłej zmiany. Permanentnej przemiany. Bo dla mnie właśnie o tym jest ta produkcja.
Jakub Ciećwierz
Niedoszły absolwent kulturoznawstwa SWPS, korpo-szczur, internetowy szperacz i bloger.
Czciciel metalu, geek i niepoprawny mieszczuch.