Uciechy doczesne

Przystępując do spowiedzi należy poinformować księdza, kiedy było się u niej ostatni raz. Ja spowiadać się co prawda nie mogę, dlatego pozwólcie, że podzielę się z Wami innym wyznaniem: ostatni raz byłem u fryzjera 21 lat temu.

Zakup maszynki do strzyżenia to była najlepsza decyzja w moim życiu i już wyjaśniam dlaczego.

W krainie cudów

To były wakacje. Moja ówczesna dziewczyna bardzo chciała dostać ode mnie pierścionek, ale pomyślałem, że lepiej będzie wydać resztki kasy, które zostały nam jeszcze z wakacyjnego wyjazdu, na coś bardzo praktycznego, a nie bardzo błyszczącego. Obraziła się i zerwała ze mną. Albo ja z nią. Nie pamiętam dokładnie, w końcu to było dawno. W każdym razie był to pierwszy plus zakupu maszynki – odzyskałem upragnioną wolność. Potem zaczęły spadać na mnie kolejne błogosławieństwa.

Plusy bycia łysym

Moje zakola przestały być widoczne. Zakola są ważne – to miejsce stworzone po to, żeby dziewczyna miała gdzie położyć nogi. Zanim ktoś oskarży mnie o seksizm nadmienię tylko, że to słowa nie moje, a mojego kolegi z liceum. Notabene nauczycielka wyrzuciła go za nie za drzwi. Z wielkim hukiem (widać małżonek miał bujną czuprynę). W każdym razie ja miałem zakola nadal, ale nie były już widoczne i przestrzeni na głowie zrobiło się więcej. A przypominam, że był to czas, gdy jeszcze przedkładałem seks nad dobre jedzenie.

Żeby ludzie się Was bali musicie urosnąć. I nie ma, że się nie da! Ja na ten przykład urosłem porządnie. Ale i tak nikt się mnie nie bał. Nie zależało mi na tym, jednak faktem jest, że po zgoleniu głowy nawet cyganki zaczęły przechodzić na drugą stronę ulicy. O godzinę też przestano mnie pytać, ale tu biorę poprawkę na to, że gdy kupiłem maszynkę, wzrosła popularność telefonów komórkowych. Albo inaczej – ich popularność wzrosła, bo kupiłem maszynkę. Efekt motyla. No bo cholera wie, czy gdybym jej nie kupił, technologia aż tak poszłaby do przodu. Tak, to z pewnością moja zasługa!

fot. Joshua Oyebanji, CC0

fot. Joshua Oyebanji, CC0

Przez te 21 lat solidnie się wzbogaciłem. Nie obcinałem co prawda włosów w luksusowych salonach, ale co miesiąc te 40 zł i tak trzeba było wydać. No i pamiętajmy o inflacji, co czyni już co najmniej 50 zł miesięcznie. W ciągu roku daje to co prawda marne 600 zł, ale gdy pomnożymy tę kwotę przez 21 (liczba lat bycia łysym), mamy już 12 600 zł. Dobry, a nawet bardzo dobry komputer? Całkiem niezły używany samochód? Wycieczka na Zanzibar, żeby zabłysnąć na Insta? Zabawki dla dzieciątek? W sumie to nie wiem – ja wydałem te pieniądze na innego rodzaju uciechy doczesne.

Przestałem się czesać. Myję głowę, wycieram ją i już mam idealną fryzurę. Gdy miałem włosy nie było to takie proste. Co tu dużo mówić – od 21 lat oszczędzam nie tylko pieniądze, ale i czas. Mnóstwo czasu. Samo wstępne wytarcie włosów to 30 sekund. Ich wysuszenie to co najmniej 3 minuty. Uzyskanie pożądanej fryzury to minimum minuta (dotyczy wyłącznie facetów, i to tych, którzy nie słuchają metalu ani nie pracują w korpo). W sumie 4,5 minuty. Codziennie. W ciągu roku nawet mniej obrośnięte pacany (czyli z rosyjskiego: faceci) tracą zatem na te żałosne czynności jakieś 1640 minut, czyli ponad 27 godzin. Będąc łysym, przez 21 lat zyskałem więc co najmniej 567 godzin (ponad 23 doby!) życia. Oczywiście przeznaczyłem je wszystkie na uciechy doczesne. Jeszcze jakieś pytania?

Muszę coś z tym zrobić

Plusów bycia łysym jest oczywiście o wiele więcej. Błyszczysz w słońcu i na dicho, pasujesz do BMW, no i zawsze dostaniesz robotę w ochronie. Nie wydasz ani grosza na środki na porost włosów. Ani na ich przeszczep. Nie martwisz się, że zimą czapka spartoli Ci fryzurę. A jeśli opalasz się na czerwono, to latem możesz robić za boję. Mógłbym tak wymieniać bez końca, ale wybaczcie – muszę kończyć i zrobić coś z czasem i pieniędzmi, które zaoszczędziłem na byciu łysą pałą. Uciechy doczesne – sami rozumiecie…

Marcin Jaskulski

Marcin Jaskulski

Warszawiak. Z wykształcenia ekonomista. Autor powieści i poradników, bloger, copywriter.

Strona internetowa
www.contenido.pl

Komentarze