Trup i Mysza Stara

Zapadłam w labirynt pomieszczeń, szaf, półek, zaaranżowanych mieszkanek z maleńkimi sypialenkami, nie znalazłam jednak żadnej paczki z kołdrą. Oglądać można było do woli. Ale żeby tak o - po prostu kupić, to nie.

Poszłam na zakupy. Chciałam kupić kołdrę (zima w końcu), kieliszki (wiadomo co w końcu) oraz obejrzeć jakiś fotel na wypadek, gdybym jednak stała się kiedyś bogata i z tego bogactwa zechciała w fotelu posiedzieć. Tak trafiłam do szwedzkiego molocha.

Przez godzinę krążyłam po dwóch hangarach, po drodze zjadłam szwedzki makaron, poleżałam na jakiejś sofie, rzuciłam okiem na bieżące Mini Mini, wpadłam przez pomyłkę do chińskiego basenu, aż wreszcie – do cna zdezorientowana – podjęłam próbę rozmów z personelem. Personel pojawiał się i znikał, właściwie głównie znikał. Chodziłam więc bez ładu i dość głośno, jakby do siebie mamrotałam: „gdzie tu można kupić kołdrę?”.

- Na kołdrach i poduszkach – odpowiedział mi nagle automat płci żeńskiej i natychmiast zwinął się w niebyt.

Jak okiem sięgnąć, wszędzie były poduszki najróżniejszej maści, jaśki, podgłówki, pledy, narzuty, powłoczki, były też i kołdry – obleczone wysoce stonowaną kolorystyką szwedzkiej pościeli; wszystko to jednak stanowiło rodzaj ekspozycji. Zapadłam więc w labirynt pomieszczeń, szaf, półek, zaaranżowanych mieszkanek z maleńkimi sypialenkami, nie znalazłam jednak żadnej paczki z kołdrą. Oglądać można było do woli. Ale żeby tak o – po prostu kupić, to nie. Gdy więc zobaczyłam wśród sprzętów mężczyznę w żółtym ubraniu, zaatakowałam pytaniem:
- Gdzie są do cholery kołdry i poduszki?
Facet wzruszył ramionami, dziwnie spojrzał. On ma tylko żółty polar, czego ja się czepiam? Jezu, dobra, szukam schodów. Jestem w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, w jakimś pokoju dziecięcym, znów w kuchni, ja chcę do wyjścia, heloł, exit, drzwi! I ląduję w udekorowanym pacynkami kiblu.

fot. thom gill (flickr), CC BY 2.0
fot. thom gill (flickr), CC BY 2.0

Znajduję wreszcie kołdrę, a raczej siedem tysięcy kołder, z których każda się nazywa MYSA STRA. Wszystkie są identyczne, różnią się między sobą jedynie numerami (które nie wiem co znaczą) i, rzecz jasna, ceną. Apiać idę szukać personelu. Na horyzoncie widzę Żółte Wdzianko. Krzyczę, wrzeszczę:
- Co to znaczy, że mysza stara jest, na przykład: cztery?
- To znaczy, że jest gruba – odkrzykuje Żółte Wdzianko.
- A: dwa?
- Że chuda.
Gniotę, obie takie same. Ja tam nie wiem. Znów wrzeszczę:
- To którą mam wziąć?
- Zależy.
- Od czego?!
- Czy pani marznie.
- Marznę! – wciąż krzyczę, ale w strachu, bo Żółte Wdzianko już, kurde, znika w drzwiach.
- To bierz pani grubą – zostawiając mi opary doradztwa Żółte Wdzianko  abrakadabra, bim sala bim – przepada.

Biorę pod pachę Myszę Starą i mam nadzieję grubą, po czym lecę po kieliszki. Są jakieś takie całkiem niezłe o wymownej nazwie SVALKA. No, proszę Państwa, jesteśmy w domu. Jeszcze tylko, myślę, rzucę okiem na fotel. Pół godziny później, po kolejnej podróży ruchomymi schodami leżę skonana w jakimś mocno dizajnerskim siedzisku, gdy mija mnie grupka klientów. Ciekawie się przyglądają i już mnie korci, żeby palnąć coś błyskotliwego, gdy ktoś rzuca:
- Ładny ten trup.

W życiu nie usłyszałam takiego komplementu. Druga sprawa, że w ogóle rzadko coś na kształt komplementu słyszę, a jeśli w ogóle, to: „nie wyglądasz aż tak źle”. Ale: ładny z ciebie trup?!

Owszem, jestem zmęczona tymi zakupami, zawsze mówiłam, że to nie dla mnie. Alejki, labirynty, regały. W dodatku makaron nieświeży. Więcej tu nie przyjdę. Biorę Zwałkę, Myszę Starą i już, już obrażona mam odejść, gdy nagle dostrzegam zawieszkę nad dizajnerskim fotelem:
TIRUP. 999,99 zł. Artykuł znajdziesz w magazynie, regał 345, półka 12.

Sylwia Kubryńska

Sylwia Kubryńska

Pisarka i blogerka związana z gdańskim środowiskiem literackim.

Prowadzi Najlepszego Bloga na Świecie*
www.kubrynska.com

Sylwia Kubryńska poleca:

BaBa

Komentarze