Migracje na końcu języka

Będąc zapalonym podróżnikiem, wybrałam się niegdyś do kraju herbaty i morza. Czyli do Anglii się wybrałam. Kilka lat temu.

Oczywiście poza urokami wspaniałego ukształtowania terenu, darmową hydroterapią i fenomenalnie zorganizowaną siecią lokali posiadających w swojej ofercie trunki wszelakie, nie omieszkałam zaznać dobrodziejstw lokalnej kuchni. I co? I okazało się, że jadam brytyjski obiad średnio raz na dwa miesiące – nawet o tym nie wiedząc.

Smaczki z paczki

Pomijając fakt, że ostatecznie fasola w cienkim sosie pomidorowym nie jest wymysłem brytyjskim, nasza fasolka a'la bretonne to danie jak najbardziej polskie – jakkolwiek inspirowane angielsko-francuską fuzją podobnej potrawy opartej na pożywnych ziarnach rośliny strączkowej. Łyso było i niezręcznie, gdy się o tym dowiedziałam, bowiem świadomość faktu, że świat opiera się na kłamstwach i nieporozumieniach nigdy nie jest rzeczą przyjemną.

Jednak ciekawość nie pozwoliła mi na zachowanie spokoju dłużej niż przez pięć minut, gdyż okazało się, że w kuchni rodzimej, naszej polskiej, cudownej i nader (zgodnie z najnowszymi zachodnimi trendami) komfortowej, figuruje wyjątkowo wiele potraw znanych powszechnie i nawiązujących do innych państw. Pozostaje pytanie, czy faktycznie mają cokolwiek wspólnego z zagranicznym menu?

fot. Clint Bustrillos, CC0

fot. Clint Bustrillos, CC0

Miałam okazję zapytać Greków co myślą na temat ryby po grecku, ale ich jedyną opinią były wielkie oczy i brak zrozumienia tematu. Nikt, jak Grecja długa i szeroka, dopóki nie miał przyjemności gościć przy polskiej Wigilii, przyjemności z jej konsumpcji nie miał. Podobnie sprawa ma się w przypadku placka po węgiersku, śledzia po japońsku lub kurczaka po chińsku – zjeść je można jedynie w Polsce. Skąd zatem się wzięły? Jak do tego doszło? Co kieruje narodem, żeby tak niecnie wprowadzić zamieszanie?

Dumka na dwa garnki

Odpowiadam: z ułańskiej fantazji się wzięły. Po pierwszym rozczarowaniu faktem, że ojczysta kuchnia jednak tak daleko swoich macek w stanie wyciągnąć nie jest, aby czerpać garściami z przyprawników innych nacji i właściwie podkradać nowe smaki, wprowadzając je między pieczyste i twaróg, kolejna myśl uczepiła się mojego czoła. Ta jednak była o wiele przyjemniejsza i chętnie przy niej pozostałam.

Chociaż każde z tych dań ma genezę w innym wydarzeniu, a i tytuły nadawane im były z – nomen omen – innego tytułu za każdym razem, źródła wydarzeń można upatrywać w czymś co zwykliśmy nazywać polską gościnnością oraz zachowaniach jej pokrewnych. Moim nieskromnym zdaniem, nawet należy tam właśnie szukać, albowiem nie od dziś wiadomo, że ciekawość jest cechą słusznie przypisywaną nam, jako narodowi. Co więcej, widzę w historiach tych smakołyków formę okazywania szacunku i wyraz uznania dla tych, o których myślano podczas tworzenia kulinarnych ekstrawagancji.

Inspiracje są pożądane jak najbardziej, jednak polskie podniebienia mają już swoją ukochaną gamę smaków i zapachów. Nie jest zatem dziełem przypadku, że pozycje pozornie niepowiązane z dalszym – lub bliższym – przyjaznym Polsce państwem, noszą takie a nie inne nazwy. Oddajemy naszym językom co nasze, a zaszczytne tytuły zaszczytnym.

Tym oto sposobem, pierogi ruskie pochodząc z Ukrainy, stały się znakiem rozpoznawczym ich zachodnich sąsiadów.

Kinga Wiklińska

Kinga Wiklińska

Zafascynowana smakami Azji, kucharka z zawodu i powołania. Prywatnie tworzy wegańskie słodkości i zwiedza świat z kotem Syriuszem.

Komentarze