Beret

Patrzę z daleka: co to, beret?! Mam się z facetem w berecie spotkać?

Wstałabym, owszem, ubrałabym się ładnie, wsiadła w autobus, pojechała do miasta, pokręciła się po starówce, albo może nawet i po Sopocie, czemu nie, po plaży, po knajpach, pal sześć trzy ziko za bilet, pal sześć dziesięć za browar, pogoda ładna. Jednak coś mi mówi, że jak już wydam te sześć ziko za bilet (w dwie strony) i pojadę, i nawet jak browar za dyszkę kupię, to wcale NIE SPOTKAM zabójczego bruneta z IQ 150, który ma w oczach mrok nigdy nie zgłębionej tajemnicy i potrafi mnie rozśmieszyć do łez.

A nawet jeśli spotkam, to z pewnością będzie miał wieśniacki pulower. Albo, jeszcze gorzej, koszulę flanelową. Nie, krawat za wąski. Albo za szeroki. O butach nawet myśleć nie chcę. Skarpetki białe, frotte. Jezu. Umarłabym. Znają Państwo te chwile niepewne, te rozedrgane w powietrzu ulotności pierwszych uczuć? Witki chwiejne zauroczeń, które byle podmuch może złamać?

Pierwsza liceum, randka pod ratuszem. Randka numer dwa. Numer jeden był taką klapą, że z autobusu nawet nie wyszłam. Obejrzałam delikwenta dokładnie zza szyby i pojechałam dalej. Z dzisiejszej perspektywy oceniam decyzję jako słuszną. Facet nie był w moim typie, a umówiłam się z nim tylko dlatego, że w pociągu relacji Kętrzyn – Czerwonka, pożyczył mi kasę na bilet.

Genetycznie mam wdrukowaną jazdę na gapę. Po ojcu. Ojciec tak strasznie nie lubił kupować biletów, że się wreszcie na kolei zatrudnił. Zanim to zrobił, był notorycznie wyrzucany z pociągu. W końcu poszedł po rozum i na pytania konduktora: – Dokąd jedziesz? – odpowiadał nieprawdę. Przykład. Stacja docelowa: Korsze, po drodze do Olsztyna. Wchodzi konduktor.
– Bilety.
– Nie mam.
– A dokąd jedziesz?
– Do Olszyna.
– W Korszach wypierdalać.
Ojciec nos na kwintę, wysiada w Korszach i do domu.

gdfgfdg
fot. Kurt Bauschardt (flickr), CC BY-SA 2.0

Wracając do mojej randki. Idę pod ratusz z duszą na ramieniu. Oczywiście nie mam tremy, nigdy nie mam tremy, boję się jedynie o fatyganta. Będzie miał te głupie spodnie z gumkami u kostek? Boże. Założy ten sweter w kolorze budyniu? Umrę. Włosy będzie miał ścięte? Matko święta, tylko nie to! Nienawidzę krótkich włosów. Czasy są takie, że krótkich włosów się nie nosi.

Dobra, zbliżam się, patrzę: co to?! BERET?! Czerwony! Nie, gorzej. Czerwono… zaraz, żółto… zielony? Mam się z facetem w berecie spotkać? W dodatku co to za kolory wściekłe? Czy on oszalał? Matka mu kazała? Wariat. Niech zdejmie. Przecież nie jest zimno. Powiem, żeby zdjął. Nie powiem. Pod beretem będzie miał włosy uklepane. Ja tego nie przeżyję. Zwijam się stąd. Ratunku, widzi mnie, macha!
– E, ten… czasu nie mam za zbytnio.
– Ojej.
– Powaga, muszę wracać na chatę… I w ogóle, to ten… bywaj.

I już mnie nie ma. Już nas nie ma. Trzeba było beretu nie wkładać.

Nazajutrz w szkole buczy. Dziewczyny piszczą. Coś, że reggae, Bob Marley, jakiś szołmen, gra i śpiewa muzykę, że szok. I że przyjedzie do naszej szkoły i zagra na auli. Wkrótce pół szkoły w beretach.

Nie będę nawet tego kończyć. Wszyscy wiemy, jak to się kończy. To się kończy tak, że chodzimy za facetem w berecie i próbujemy sprawę wyprostować. To się kończy tak, że facet w berecie ma już takich jak my w nadwyżce i więcej na nas, ani w berecie ani bez beretu, czekać nie będzie. To się wreszcie kończy tak, że marzymy, by ktoś inny, ktokolwiek, pod ratuszem na nas czekał. A gdy się już ktoś taki znajdzie, zaraz kombinujemy, jakby go w beret wcisnąć.

Przez ten jeden incydent, ignorancję chwilową, muzyka reggae, naznaczona tęsknotą za trójkolorową czapką z dzianiny, brzmi w mojej głowie do dziś. Dlatego nie wstanę i nigdzie nie pojadę. Coś mi mówi, że z tym beretem, przepraszam, brunetem – to tylko same problemy.

Sylwia Kubryńska

Sylwia Kubryńska

Pisarka i blogerka związana z gdańskim środowiskiem literackim.

Prowadzi Najlepszego Bloga na Świecie*
www.kubrynska.com

Sylwia Kubryńska poleca:

BaBa

Komentarze