Zapomniałem tytułu

Skleroza nie boli. I całe szczęście, bo jakby bolała, to bym całe życie na ketonalu spędził. Albo w agonii, bo zapomniałbym go brać.

Każdemu z nas zdarza się zapomnieć o różnych rzeczach. A to o mleku, a to o kubku podstawionym pod ekspres, może o tym, że mieliśmy zabrać rano okulary przeciwsłoneczne, bo pogodynka mówiła, że słońce będzie waliło po oczach bez litości. Ale czasem mam wrażenie, że nasze mózgi zwyczajnie robią sobie z nas jaja.

Nie raz i nie dwa, jeszcze w czasach szkolnych, zdarzało mi się wyjść z domu bez pracy domowej, nad którą siedziałem do późna, żeby była jak najlepsza. Oczywiście nie mogło mi się o niej przypomnieć pod drzwiami domu, tylko musiało dopiero pod drzwiami szkoły. Jakby sam widok budynku wywoływał dziki ciąg skojarzeń, który docierał do tej nieszczęsnej pracy, która została na biurku.

Czytałem niedawno (pobieżnie, przyznaję), że sam fakt zapominania oznacza, że nasze neurony funkcjonują, jak należy. Że to, że coś nam ulatuje z pamięci, to znak, że mój mózg poprawnie dokonał interpretacji w kategoriach ważne-nieważne. A że niepoprawnie zinterpretował akurat tę jedną rzecz? Nieważne.

fot. Jan Kolar, CC0

fot. Jan Kolar, CC0

Powiecie – masz smartfona w kieszeni, potęgę komputeryzacji, która przebija kilkukrotnie tę, która człowieka na księżyc i z powrotem wysłała. Przypomnienie sobie ustaw! No tak, jasne, co ważniejsze spotkania i terminy wbijam w kalendarz, który regularnie sprawdzam. Ba, nad biurkiem w pracy mam ścianę oklejoną karteczkami samoprzylepnymi z zadaniami i terminami. Problem pojawia się wtedy, kiedy piszę sobie na karteczce Tłumaczenie XXX, środa. Bo karteczka zdąży mi się do wtorku już opatrzeć na tyle, że nie będę jej zauważał, a w czwartek pomyślę E, do środy jeszcze sporo czasu.

Jak w tym starym kawale, czy innym skeczu, w którym ktoś mówi, że odda pieniądze w poniedziałek, ale nie precyzuje, w który.

Pamiętam też czas, kiedy miałem coś przynieść do biura – coś z wystroju albo gadżetów biurowych, o ironio, nie pamiętam już co. Nie było to nic ultrapilnego, żadna sprawa życia i śmierci, więc mimo licznych przypomnień rano po prostu o tym zapominałem po wyjściu spod prysznica. Przypominałem sobie o tym o 14, obiecywałem, że po powrocie do domu od razu wpakuję to do plecaka, żeby rano nie musieć o tym pamiętać. I co? Zgadliście. Po powrocie zapominałem.

O wchodzeniu do pokoju i zapominaniu, po co do niego wszedłem, nawet nie wspominam. Średnio co kwartał naukowcy twierdzą, że odkryli źródło tego popularnego fenomenu. Może sami zapomnieli, że pół roku wcześniej mówili o nim coś zupełnie innego?

Mam pełną świadomość tego, że pamięć mam dobrą, tylko krótką. I jest to świadomość na tyle dotkliwa, że co jakiś czas śni mi się, że muszę pamiętać o czymś bardzo, bardzo ważnym. Niedawny przykład – obudziłem się z takiego snu z głębokim przekonaniem, że muszę jechać w delegację do Warszawy za dwa dni. Pół godziny w środku nocy kręciłem się po łóżku, rozmyślając, jak ja to zrobię, gdzie się zatrzymam i jakim cudem dopiero teraz sobie o tym przypominam. Ano takim, Jasiu, że żadnego listu nie było. Świrowanie w drugą stronę.

Tyle dobrego, że głupi ma zawsze szczęście i nigdy nie zdarzyło mi się zapomnieć o niczym, co byłoby sprawą życia i śmierci. Chociaż tu bym się nie zakładał, bo nadal nie wykluczam, że o własnym pogrzebie też zapomnę…

Michał Zawisza Woyczyński

Michał Zawisza Woyczyński

Anglista, dziennikarz, PRowiec z wykształcenia, zamiłowania, zawodu i innych zrządzeń losu. Obserwator, magister sarkazmu i samokrytyki.

Komentarze