Wiersze, melodie i winy

Wielu polskich artystów, często po linii najmniejszego oporu, osiąga sukces, stosując prosty schemat działania. Chwytliwa melodia, niezbyt skomplikowany tekst, pełne jaskrawych kolorów teledyski. Niektórzy stawiają zaś na autentyczność, bądź wrażenie mocno ją odzwierciedlające.

Do tej drugiej grupy należy Kasia Lins, której w ciągu nieco ponad trzech lat udało się zapełnić niszę melomanów oczekujących na inne doznania muzyczno-liryczne.

Wydany w 2017 roku klip promujący piosenkę Wiersz ostatni mocno kontrastuje z będącymi wówczas na topie teledyskami. Minimalizm jest w nim obecny niemal na każdym kroku, wprost atakuje odbiorcę. Artystka wędruje w nim po ciemnej ulicy, następnie oddaje się szalonemu tańcowi, by następnie wić się po ziemi w rytm kolejnych taktów muzyki. Przy pomocy niewielkiej liczby środków osiągnęła naprawdę mocny efekt. Tekst Władysława Broniewskiego zestawiony z chóralnym tłem oraz orientalnymi brzmieniami wygrywanymi na cigar-boxie zyskuje tutaj nowe odczytanie. Kasi nie można jednak nazwać kolejną przedstawicielką popularnej w naszym kraju poezji śpiewanej, choć z pewnością zna i szanuje dorobek Marka Grechuty. Takie połączenie pozwoliło jej uzyskać oglądalność na poziomie ponad 600 tysięcy wyświetleń na YouTube.

Kasia Lins, fot. K. Kamieniec, materiały prasowe Formusic Management

Kasia Lins, fot. K. Kamieniec, materiały prasowe Formusic Management

Wydany w 2018 Wiersz ostatni, już w wersji długogrającej płyty, zawiera w sobie mnóstwo mniej lub bardziej udanie opowiedzianych historii. Poza kawałkiem tytułowym najgłębiej w pamięć zapada chyba Tonę. Ta prosta w aranżacji, bluesowa ballada opowiada o emocjach towarzyszących odejściu ukochanej osoby. Znajduje się w niej też jeden z charakterystycznych dla artystki chwytów, jakim jest używanie zwrotów w drugiej osobie, przez co jej historia zyskuje na wiarygodności. Nie trzeba chyba dodawać, że całości towarzyszy ogromny ładunek emocjonalny. Naprawdę warto przeżyć tę historię na własne uszy.

Moja wina z 29 maja 2020 roku nie mogła chyba trafić na lepszy moment publikacji. Lins rozwinęła na tym albumie motywy z poprzedniczki, jednocześnie nie bojąc się eksperymentów w sferze muzycznej, która jest znacznie ciekawsza niż wcześniej. Poza typowym dla rocka instrumentarium mamy tutaj gdzieniegdzie saksofon, chociażby w kapitalnym Jesteś krwią w mojej żyle czy nakładające się partie instrumentów klawiszowych jak w Morzu Czerwonym. Całość może trochę przytłaczać, ale tak naprawdę pasuje to idealnie do nastroju dominującego w bieżącym roku. Co więcej, artystka postanowiła przedstawić wymyślone przez siebie historie za pomocą obrazu. Trudno dokładnie określić gatunek tego filmu. Fabularyzowany koncert, sztuka performatywna połączona z muzyką? Chyba każdy musi odpowiedzieć na to pytanie samodzielnie. A naprawdę warto je sobie zadać.

Moja wina, Kasia Lins, 2020, fot. materiały prasowe Universal Music Polska

Moja wina, Kasia Lins, 2020, fot. materiały prasowe Universal Music Polska

Kasia Lins z pewnością stanowi ciekawą alternatywę wobec dominujących na polskim rynku artystów. Zamiast prostych frazesów przedstawia nam złożone, często wielowątkowe historie, które zmuszają nas do różnych przemyśleń. Pod względem muzycznym również mocno odstaje od typowego brzmienia muzyki popularnej. Oczywiście nie każdemu może odpowiadać taka propozycja, ale czy i tak nie mamy teraz za dużo wolnego czasu?

Mateusz Derecki

Mateusz Derecki

Basista w zespole Octopus Ride, aktywny słuchacz i analityk Dobrej Muzyki, wielbiciel wycieczek pieszych i rowerowych.

Komentarze