Tramwajowa panda

Podobno w Polsce spada poziom czytelnictwa. Spada albo utrzymuje się na tym samym niskim poziomie od lat, zależnie od źródeł i tego, kto interpretuje statystyki. I to chyba wiedza dość powszechna, ponieważ nawet w komunikacji miejskiej Osobę Czytającą traktuje się z niemal nabożnym szacunkiem, jak drogocenną pandę w ZOO. Orangutanom czy pawianom, których na wybiegach jest na pęczki, każdy rzuci kawałek banana, jabłko albo kanapkę. O pandę się dba - bo co, jeśli jej się coś stanie?

I tak właśnie, kompletnym przypadkiem, stałem się pandą tramwajową.

Do biura mam około 40 minut, na szczęście jedną linią. Wsiadam blisko początku trasy, wysiadam pod koniec. Miasto znam, trasa po dwóch przejazdach nie jest już interesująca, więc czymś trzeba zająć umysł, żeby przypadkiem nie odgryźć sobie ręki z nudów. Na początku wybrałem – jak chyba każdy młody człowiek dziś – telefon. Skanowałem tablicę Facebooka w poszukiwaniu ciekawych treści, a to, jak wiadomo, nie jest takie łatwe.

Tu muszę dodać, że kiedy zaczynam czytać coś, co mnie interesuje, mój mózg włącza widzenie tunelowe. Skupiam się na tekście, niezależnie, czy to artykuł o astrofizyce, o której mam bardzo mgliste pojęcie, czy analiza bieżących wydarzeń, o których mam… mgliste pojęcie. Toteż to, że nie zrywałem się z krzesła, kiedy wsiadała starsza osoba – a nie mam z tym żadnego problemu – nie wynika z mojego złego wychowania. Słowo.

Kiedy wzrok miałem wbity w ekran, dość często stawałem się pierwszą stacją wsiadających starszych osób, które, kiedy już wstałem i wypowiedziałem magiczne Proszę sobie usiąść, odpowiadały chłodne dziękuję lub po prostu patrzyły na mnie, jakbym im zdeptał pelargonie. Było mi z tym głupio – bo jakbym zauważył panią z siatkami, to wstałbym wcześniej.

Kilka razy natomiast zdarzało mi się, że wychodziłem z domu z prawie rozładowanym telefonem, więc, na wypadek ważnego telefonu (nigdy nie nastąpił) albo maila (nigdy nie nastąpił), nie korzystałem z niego w komunikacji. Zamiast tego patrzyłem przez okno, przyjmując pozycję Myśliciela Rodina i myślałem. Myślicielsko myślałem o swoim dniu, o tym, co muszę zrobić i o tym, czy jeśli drzewo pada w lesie, ale nikt w pobliżu nie może tego usłyszeć, to czy hipster już ma soundtrack.

fot. stevepb, CC0

fot. stevepb, CC0

Wtedy odkryłem, że na liście Potencjalnych Ustąpień spadłem do drugiej kategorii. Zamyślonego Młodego Człowieka omijano łukiem. Niezbyt szerokim, bo tramwaj to nie boisko, ale chwilę za przystankiem orientowałem się, że mogłem komuś ustąpić miejsca, ale, ponieważ byłem zatopiony w swoich myślach jak Titanic w Atlantyku, przepadło. Dopiero, kiedy byłem jedną z nielicznych młodych osób, stawałem się celem, który można poprosić o ustąpienie miejsca lub spytać, czy tym tramwajem można gdzieś dojechać.

Niedługo potem oświeciła mnie genialna idea – przecież tyle czasu w jednym środku komunikacji to doskonały czas, żeby nadrobić zaległości czytelnicze i wrócić do ulubionych klasyków (używam tego pojęcia bardzo luźno). I tak od tej pory oprócz laptopa, zasilacza i ładowarki do stałego wyposażenia mojej torby dołączyła książka. Na swoim przystanku wsiadam, siadam i zaczynam lekturę.

Od tamtej pory na palcach jednej ręki mogę policzyć okazje, żeby komuś ustąpić albo odpowiedzieć na pytania. Nawet, kiedy zaczynam się pilnować, bo wiem, że następny przystanek oznacza napływ starszych osób. Specjalnie przymykam książkę, gotów, żeby spełnić dobry uczynek i nabić sobie trochę punktów karmy. Ktoś jednak zawsze wstaje razem ze mną, a osoba, której ustępowaliśmy miejsca, wybiera konkurencyjne.

Kiedyś do tramwaju weszła starsza pani o kuli. Zamknąłem więc książkę i wstałem, ustępując jej miejsca, na co pani odparła: Proszę siedzieć, ja tylko trzy przystanki, a pan czyta. I co odpowiedzieć na takie dictum? Musiałem nalegać, bo sumienie by mnie zżarło.

Kiedy pogrążę się w lekturze kompletnie, jestem niewidzialny. Wszyscy chyba boją się zaczepić Osobę Czytającą, żeby uchronić poziom czytelnictwa przed kolejnym spadkiem. Kto wie, w końcu to może być moja Jedna Książka W Roku, a jak mi się przeszkodzi, to mogę jej nie skończyć i pyk – spadają procenty. Tak jak nie wolno stresować pandy w ZOO, bo się nie rozmnoży albo odmówi posiłku, osowieje i będzie problem. Albo to, albo niechcący znalazłem wymówkę, która przykrywa fakt, że być może jestem po prostu niewychowanym chamem, tylko jeszcze o tym nie wiem.

Michał Zawisza Woyczyński

Michał Zawisza Woyczyński

Anglista, dziennikarz, PRowiec z wykształcenia, zamiłowania, zawodu i innych zrządzeń losu. Obserwator, magister sarkazmu i samokrytyki.

Komentarze