Proszę oddać mi ciszę!
Pies sobie biega, a ja stoję i nie mogę się nadziwić, że może być aż tak cicho. I przez weekend w domu nie mogę się nasycić spokojem, który mnie otacza.
Jadę busikiem z mojej rodzinnej miejscowości do miejsca, gdzie teraz skupia się moja aktywność życiowa. Jest szósta rano, na dworze ciemno i zimno, bo za chwilę luty. Wszyscy, którzy jadą ze mną śpią, albo czuwają w półśnie, a głowy żałośnie zwisają im obok oparcia niewygodnego fotela. Widok ludzi śpiących w środkach komunikacji zawsze mnie bawił. Nie żebym sama nigdy nie spała, ale patrząc na innych wygląda to przezabawnie, zwłaszcza, gdy przez odchylanie głowy do tyłu otwierają szeroko usta. Komedia.
Wracając – jest szósta rano, wszyscy śpią i mają ochotę wrócić czym prędzej pod pierzynę. Kierowca z uporem maniaka napieprza nad głową Toto – Africa, potem przenosi nasz śnięty busik do lata 2017 i serwuje DE-SPA-CITO, po czym wracamy do polskich realiów i gra moja ulubiona polska piosenkarka, której idiotyczne utwory powodują u mnie torsje. Mam ochotę umrzeć. Nie wiem czy przez tę pogodę, czy przez dobór repertuaru, czy może dlatego, że jest szósta rano, a ja mam w styczniowy poranek lato z radiem nad głową, a wcale nie chcę go mieć. No, ale jedziemy.
Pojechałam do mamusi, żeby podkarmiła mnie trochę, ukochała, ale przede wszystkim, żeby wreszcie się wyspać, bo od pół roku nie udaje mi się to ani przez chwilę. W mieście ciągle słyszę dźwięki – to normalne. Moi współlokatorzy o szóstej rano gotują wodę na herbatę – to również normalne. Od siódmej trzydzieści do ósmej czterdzieści każdego ranka grana jest symfonia zamykanych szafek kuchennych i stukających garnków. Przed dziewiątą wychodzę do pracy – na uszy nakładam słuchawki, włączam sobie Curtisa Mayfielda i tanecznym krokiem biegnę do biura. Dokumenty przerzucam w rytmie remiksu The Dumplings i Ptaków. W mlecznym barze, w którym czasem jadam, słychać gwar rozmów i Na co komu dziś… Lady Pank. Na uczelni słucham wykładu, w pracy robimy sobie czasem Jaka to melodia?. Na poczcie znowu ludzie mówią, pracownicy przybijają energicznie stemple na kopertach, alarm wywołuje kolejną osobę do kolejki. Wracam z cichutkim Mazolewskim na uszach. Kładę się spać, ale gdzieś obok mnie dzieje się kwartet na widelec, dwa talerze i kubek. Usypia mnie szum wentylatorów, które chłodzą sąsiedni budynek.
Tak bardzo brakuje mi ciszy. I gdy już jestem w domu, biorę psa, telefon zostawiam w domu i idę do lasu. Pies sobie biega, a ja stoję i nie mogę się nadziwić, że może być aż tak cicho. I przez weekend w domu nie mogę się nasycić spokojem, który mnie otacza.
Dlaczego ludzie odbierają sobie możliwość słuchania ciszy? Dlaczego na każdym kroku coś buczy w tle? Dla atmosfery? Być może. Ale w barze mlecznym, busie, w aptece, sklepie budowlanym, u szewca – czy ciągły warkot rzeczywiście jest tam niezbędny? Dlaczego cisza tak ludziom przeszkadza? Dlaczego ciągle ją zagłuszamy i z uporem maniaka zwalczamy? Jak to możliwe, że cisza nas krępuje, kiedy to najbardziej wyzwalający i swobodny stan, w którym można się znaleźć?
Rita Miernik
Studentka, blogerka, copywriter, redaktorka magazynu akademickiego Uniwersytetu Śląskiego.