O brytyjskim rocku, mocno subiektywnie

Brytyjczycy kontrolowali swego czasu dość sporą część naszej planety. Niestety w wyniku różnorodnych przemian społeczno-politycznych ich Imperium wróciło na swoje dawne, wyspiarskie terytorium.

Jednak w XX wieku w pewnym momencie przestała się liczyć brutalna siła, a na znaczeniu zyskała szeroko pojęta kultura. Mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa tym razem również nie mogli odpuścić i pokazali, na co ich stać. Chyba każdy zna Davida Bowie, The Beatles, Led Zeppelin czy Joy Division. Nie każdy natomiast słyszał o kilku zdolnych chłopakach, którym nie udało się przebić ze swoją sławą przez Atlantyk i Kanał La Manche. Zobaczmy, co mają nam do zaoferowania po kilkudziesięciu latach nieobecności.

World of Twist to zespół o którym chyba nikt już nie pamięta, a jeszcze więcej osób mogło go nigdy nie poznać. Sam pierwszy raz miałem styczność z tą kapelą ponad dziesięć lat temu, gdy na zgliszczach Oasis powstał zespół Beady Eye. Liam Gallagher – jako fan autorów Sons of the stage – postanowił nagrać cover tego kawałka i wypuścić jako stronę B kolejnego singla. Informacje w internecie na temat zespołu są dość mocno postrzępione i niepełne. Na pewno faktem jest, że nagrany przez nich trzydzieści lat temu album Quality street to – zgodnie z nazwą – bardzo jakościowa muzyka. Popularny wówczas madchester – styl łączący w sobie elementy rocka i muzyki tanecznej – jest na tym krążku mocno obecny i naprawdę nadal robi wrażenie swoją świeżością. Poza wspomnianym wcześniej Sons of the stage warto jeszcze zasłuchać się w The storm.

1990. Gordon King, Andy Hobson, Julia McGreechin aka MC Shells, Angela Reilly, Alan Frost aka Adge and Tony Ogden. Photograph by Jim Fry.

World of Twist, Gordon King, Andy Hobson, Julia McGreechin aka MC Shells, Angela Reilly, Alan Frost aka Adge and Tony Ogden. 1990, Photograph by Jim Fry, world-of-twist.blogspot.com

Nawiązując do Burzy, nie mogę tutaj nie wspomnieć o The Verve. Zespół znany głównie z kawałka Bitter sweet Symphony, o którego autorstwo toczył batalię z Rolling Stonesami. Jednak przed całym tym szumem medialnym muzycy lubowali się w innym, znacznie przyjemniejszym hałasie. Jeżeli jesteś fanem rocka psychodelicznego, wczesno-floydowskich wokali i linii basu – czytaj dalej. Debiutancka epka zespołu o prostym tytule Verve oraz ich pierwszy album długogrający A storm in heaven to fantastyczne przykłady jak zgrabnie nawiązywać do rocka psychodelicznego, a jednocześnie nie nudzić słuchacza. She's a superstar, Slide away czy Blue to tylko niektóre z piosenek, dzięki którym możemy się wybrać w fantastyczną podróż do świata marzeń i przyjemności muzycznych.

Chyba najciekawszym zespołem brytyjskim z tego okresu, a z całą pewnością moim ulubionym, pozostaje The Stone Roses. Ich debiut z 1989 roku do dzisiaj zaskakuje brzmieniem i kunsztem wykonania. Trudno jednoznacznie wskazać, co sprawia, że muzyka Iana Browna i spółki jest tak uzależniająca i tak chwytliwa. Uderzenia perkusji brzmiące jak loopy? Hipnotyzujące linie basu? Melodyczna, ale potrafiąca zaszaleć gitara? A może pełne metafor teksty? Powodów można by wymieniać jeszcze więcej. Najistotniejszym wydaje się jednak ogromna spójność, która towarzyszy każdemu z elementów twórczości The Stone Roses. Połączenie beatlesowskiej melodyjności z funkiem i alternatywą dało naprawdę świetny, wręcz ponadczasowy efekt. Wydany w 1994 roku Second Coming nie spotkał się już z tak przychylnym odbiorem fanów, ale również znalazło się na nim kilka interesujących kawałków – jak chociażby Love Spreads. W tę muzyczną podróż naprawdę warto się wybrać. Najlepiej zrobić to przynajmniej kilka razy.

Mateusz Derecki

Mateusz Derecki

Basista w zespole Octopus Ride, aktywny słuchacz i analityk Dobrej Muzyki, wielbiciel wycieczek pieszych i rowerowych.

Komentarze