O brytyjskim rocku, mocno subiektywnie
Brytyjczycy kontrolowali swego czasu dość sporą część naszej planety. Niestety w wyniku różnorodnych przemian społeczno-politycznych ich Imperium wróciło na swoje dawne, wyspiarskie terytorium.
Jednak w XX wieku w pewnym momencie przestała się liczyć brutalna siła, a na znaczeniu zyskała szeroko pojęta kultura. Mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa tym razem również nie mogli odpuścić i pokazali, na co ich stać. Chyba każdy zna Davida Bowie, The Beatles, Led Zeppelin czy Joy Division. Nie każdy natomiast słyszał o kilku zdolnych chłopakach, którym nie udało się przebić ze swoją sławą przez Atlantyk i Kanał La Manche. Zobaczmy, co mają nam do zaoferowania po kilkudziesięciu latach nieobecności.
World of Twist to zespół o którym chyba nikt już nie pamięta, a jeszcze więcej osób mogło go nigdy nie poznać. Sam pierwszy raz miałem styczność z tą kapelą ponad dziesięć lat temu, gdy na zgliszczach Oasis powstał zespół Beady Eye. Liam Gallagher – jako fan autorów Sons of the stage – postanowił nagrać cover tego kawałka i wypuścić jako stronę B kolejnego singla. Informacje w internecie na temat zespołu są dość mocno postrzępione i niepełne. Na pewno faktem jest, że nagrany przez nich trzydzieści lat temu album Quality street to – zgodnie z nazwą – bardzo jakościowa muzyka. Popularny wówczas madchester – styl łączący w sobie elementy rocka i muzyki tanecznej – jest na tym krążku mocno obecny i naprawdę nadal robi wrażenie swoją świeżością. Poza wspomnianym wcześniej Sons of the stage warto jeszcze zasłuchać się w The storm.
Nawiązując do Burzy, nie mogę tutaj nie wspomnieć o The Verve. Zespół znany głównie z kawałka Bitter sweet Symphony, o którego autorstwo toczył batalię z Rolling Stonesami. Jednak przed całym tym szumem medialnym muzycy lubowali się w innym, znacznie przyjemniejszym hałasie. Jeżeli jesteś fanem rocka psychodelicznego, wczesno-floydowskich wokali i linii basu – czytaj dalej. Debiutancka epka zespołu o prostym tytule Verve oraz ich pierwszy album długogrający A storm in heaven to fantastyczne przykłady jak zgrabnie nawiązywać do rocka psychodelicznego, a jednocześnie nie nudzić słuchacza. She's a superstar, Slide away czy Blue to tylko niektóre z piosenek, dzięki którym możemy się wybrać w fantastyczną podróż do świata marzeń i przyjemności muzycznych.
Chyba najciekawszym zespołem brytyjskim z tego okresu, a z całą pewnością moim ulubionym, pozostaje The Stone Roses. Ich debiut z 1989 roku do dzisiaj zaskakuje brzmieniem i kunsztem wykonania. Trudno jednoznacznie wskazać, co sprawia, że muzyka Iana Browna i spółki jest tak uzależniająca i tak chwytliwa. Uderzenia perkusji brzmiące jak loopy? Hipnotyzujące linie basu? Melodyczna, ale potrafiąca zaszaleć gitara? A może pełne metafor teksty? Powodów można by wymieniać jeszcze więcej. Najistotniejszym wydaje się jednak ogromna spójność, która towarzyszy każdemu z elementów twórczości The Stone Roses. Połączenie beatlesowskiej melodyjności z funkiem i alternatywą dało naprawdę świetny, wręcz ponadczasowy efekt. Wydany w 1994 roku Second Coming nie spotkał się już z tak przychylnym odbiorem fanów, ale również znalazło się na nim kilka interesujących kawałków – jak chociażby Love Spreads. W tę muzyczną podróż naprawdę warto się wybrać. Najlepiej zrobić to przynajmniej kilka razy.
Mateusz Derecki
Basista w zespole Octopus Ride, aktywny słuchacz i analityk Dobrej Muzyki, wielbiciel wycieczek pieszych i rowerowych.