Nowy reżim kulturalny

Weźmy urodzonych buntowników z nagle związanymi przez pandemię rękami. Idą na koncert ulubionego bandu, a ktoś im każe nasuwać arafatkę na nos, a przecież wiemy jak gorąca, bliska omdlenia atmosfera panuje na koncertach!

Chciałam zabrać mamę do muzeum. Jednak zrezygnowałam, bo wiem, że nie chciałaby ona spędzać paru godzin w szczelnie nasuniętej na nos i usta maseczce, a od ciągłego przymusu dezynfekcji wysuszają nam się dłonie.

Poszłam z mężem na koncert w parku. To cud, że jakiś się odbył, skoro obostrzenia tak skutecznie uniemożliwiają organizację wydarzeń artystycznych. Lecz nawet na zewnątrz drogę zastąpił nam stolik pełen dokumentów do wypełnienia i żeby przejść pod scenę musielibyśmy podać dane i złożyć pandemiczne obietnice. Miejsc w parku już i tak nie było.

Zamierzałam wybrać się na niedzielną medytację. Podobno można przyjść bez zapisów, tak po prostu. Ale wieczór przed medytacją pomyślałam, że sprawdzę adres. A tam złowroga informacja, że z uwagi na wielu chętnych uruchomiono zapisy. Było już za późno, bym dołączyła do porannej medytacji. Nie poszłam, a w sumie i tak padał deszcz, więc miejsca pewnie się w naturalny sposób zwolniły.

fot. Tom Barrett, CC0

fot. Tom Barrett, CC0

Takich sytuacji jest więcej. Dla osoby z natury introwertycznej, reżim wprowadzony nie tylko w życiu społecznym, ale też kulturowym musi być ciężkim doświadczeniem wyrwania się z uścisku bezpiecznej (wcale nie pod względem sanitarnym) samotności. Ale inni też nie mają lekko – osoby wrażliwe na swoją prywatność, które nie chcą przy każdej okazji podawać szczegółowych danych osobowych. Albo weźmy urodzonych buntowników z nagle związanymi przez pandemię rękami. Idą na koncert ulubionego bandu, a ktoś im każe nasuwać arafatkę na nos, a przecież wiemy jak gorąca, bliska omdlenia atmosfera panuje na koncertach! Jednak zakładaj cokolwiek, mówią, jak nie chustkę buntowniku, to przyłbice. Podobno przyłbica wzięła się od części rycerskiego ubioru. Nie wiem czy czuję się jak rycerz, chroniąc się przed niewidzialnym (prawie paranormalnym) niebezpieczeństwem i wiedząc równocześnie, że prawdziwa przed nim obrona znajduje się w naszym układzie immunologicznym (więc dlaczego jeszcze nie pijesz propolisu?).

Pandemiczna paranoja uderzyła z impetem w świat sztuki, artyzmu. Tego, co powinno być dostępne dla każdego i zapewniać swobodę w obcowaniu z kulturą, uczyć wolności i wartości, przekraczania granic.
Jedną z najważniejszych wartości, których nauczyła mnie wrażliwość artystyczna jest pojęcie otwartości umysłu i umiejętności samodzielnego myślenia. Nie tylko w sensie logicznym, ale również abstrakcyjnym i porównawczym. Pozwala to z dystansu połączyć fakty dostępne każdemu, a następnie dodać je do siebie i zrozumieć, że większość medialnych debat, sondaży i informacji, jest tylko jedną z wielu perspektyw. Nawet ostatnio w jakiejś gazecie widziałam nagłówek Pandemia bredni, bo właśnie o dyskurs, określoną narrację się rozchodzi – narrację wokół niewidzialnego wroga, paranormalnej hipochondrii.

Jak pokazuje sytuacja pandemiczna, powszechna perspektywa jest wyolbrzymiona, ukierunkowana na skutek, choćby monetarny, ale najczęściej – siejący strach. I z tego powodu prawie wszystko odbywa się zdalnie. Twoi przyjaciele spotykają się na zoomie, dzieci uczą się zdalnie, praca odbywa się za pomocą sieci, służba zdrowia samoistnie się prywatyzuje.

Chciałam wybrać się na wykład do Centrum Sztuki, podyskutować o czymś ważnym. Ale okazało się, że to wykład online i mogę tylko dać lajka.

Martyna Borowska

Martyna Borowska

Pasjonatka pisarstwa, filozofii wschodniej, hermetyzmu i mentalnej transgresji.

Otwiera słowem drzwi percepcji na alslowia.pl.

Komentarze