Nie zadzieraj z kolsenterzystą!
I nagle słyszysz to. Tu tiru tu tiru. Tu tiru tu tiru. Jednak nie będziesz się zabijać, bo los się do ciebie uśmiechnął. Ktoś dzwoni. To ukłucie radości w sercu. Już snujesz wspólne plany - romantyczny wypad albo libacja w weekend. Lecisz do telefonu niczym narkoman na głodzie.
Szarówka na dworze. Marzec. Siedzisz na fotelu i nudzisz się jak mops. Scrollujesz tablicę, lajkujesz posty znajomych, których tak naprawdę nie lubisz, ale zostawisz lajka, bo ta osoba może ci się kiedyś do czegoś przydać. Wiatraki na sąsiednim budynku nieprzerwanie buczą. Twój pies chciałby wyjść na spacer, ale dzielnie trzyma. Jesz późne śniadanie, popijasz późniejszą kawusią, w powietrzu unoszą się beżowe igiełki sierści twojego pupila. Świat zdaje się stać w miejscu. W cholernym impasie, czas mija powoli i przelewa się jak gęsty budyń.
Czujesz jak marnujesz swoje życie i swój wielki, bardzo głęboko ukryty talent. Siedzisz i marzysz o wielkiej miłości, o szusowaniu skuterem po laotańskich bezdrożach, o przygodzie życia, o piciu piwa z przyjaciółmi, tych wszystkich super rzeczach, o których słyszałeś i do których tęskniłeś będąc dzieckiem. Po tym jak już rozdrażniły cię wizje co mógłbyś mieć, a czego nie masz, bo nie chce ci się ruszyć dupy z kanapy, przychodzi czas nostalgii. Zaczynasz wzruszać się mózgowymi projekcjami wspaniałych wspomnień z lat dawno minionych. Przypominasz sobie jak biegałaś z koleżankami po domu z torebką, w której były wykradzione mamie kosmetyki i udawałyście odlotowe agentki. Jak parę lat później schlałyście się i opowiadałyście sobie o sobie najszczerzej w życiu. Pamiętasz jak jeszcze przed kilkoma miesiącami siedziałeś przy ognisku z ziomkami i wygłupialiście się w najlepsze. W zasadzie to rok już minął od tego wydarzenia. Ale ten czas zapieprza. Rozczulasz się nad sobą i aż płakać ci się chce, że wszyscy o tobie zapomnieli. To koniec. Będziesz się wieszać albo zaćpasz się na śmierć.
I nagle słyszysz to. Tu tiru tu tiru. Tu tiru tu tiru. Jednak nie będziesz się zabijać, bo los się do ciebie uśmiechnął. Ktoś dzwoni. To ukłucie radości w sercu. Już snujesz wspólne plany – romantyczny wypad albo libacja w weekend. Lecisz do telefonu niczym narkoman na głodzie. Numer nieznany. 697 553 … Znowu te domysły. Milion myśli na minutę. Kto i po co dzwoni? Może to coś ważnego? Może życiowa szansa, bo ktoś cię zauważył i chce zrobić z ciebie gwiazdę? A może to z jakiegoś szpitala, chcą ci przekazać, że świr pokroił piłą mechaniczną całą twoją rodzinę? A może to dowcipniś z Hondurasu, który dzwoniąc do mnie naciąga mnie na dodatkowe 150 zł na moim rachunku? Kierunkowy jednak z Polski. Raz się żyje. Odbierasz.
– Halo?
– Dzień dobry! Tu Zenon Kowalski z firmy telekomunikacyjnej Cytrus.
Ech. Cała nadzieja jak krew w piach. Weltschmerz powraca z prędkością światła. Serce łamie się na pół.
– Czy rozmawiam z panią … Rita Kowalska?
– Z Ritą. Ja się deklinuję, proszę pana.
– Proszę?
Stary żart, a nieodmiennie mnie śmieszy. Po chwili konsternacji:
– Dzwonię, bo mam dla Pani fantastyczną super ofertę. Czy jest pani zainteresowana?
Oczywiście, że nie jestem. Jednak moi znajomi pracowali w call center i mówili jaka to ciężka i niewdzięczna praca, dlatego nie chcę okazać się kolejnym z miliona buców, z którymi przyszło się mierzyć biednemu Zenonowi z Cytrusa.
– Założyła pani niedawno firmę.
– Ano, zgadza się.
– I pewnie ma pani już jakąś umowę na telefon i internet?
– Owszem.
– Mamy taki pakiet z mega superszybkim, nielimitowanym internetem.
– Panie, ale ja już mam internet. Sam pan pytał.
– Ale nasz internet jest lepszy! Jest super, ultra i mega.
Nie wiem czy ktoś im każe używać tych wszystkich amerykańsko brzmiących przedrostków, bo myśli, że to zabrzmi jakoś tak bardziej ekskluzywnie, wytwornie, amerykancko, aerodynamicznie? Nie. Efekt jest kuriozalny. Super, hiper telefon z ultraszybkim, nielimitowanym mega internetem. Przecież to zdanie jest nieczytelne. Może to wpływa jakoś na psychikę osób starszych, na których takie amerykanizmy robią wrażenie? Może – żaden ze mnie marketingowiec. Ale na mnie działa tylko drażniąco.
– Panie, ja już mam. Umowę na dwa lata podpisałam. Dziękuję bardzo.
– Ale czy pani wie, że dołożymy do tego internetu laptopa i telefon?
Jak dorzucicie jeszcze kilo koksu to może się zastanowię.
– I ULTRANOWOCZESNEGO SUPER TABLETA!
Ech, jakby ten koks…
– ZA ZŁOTÓWKĘ!
Zmęczenie mnie już dopadło i znużenie tym zachodnio brzmiącym bełkotem, dlatego zaczynam operację: odwrót.
– Wie pan co, bardzo pan miły, ale dziękuję. Mam już internet…
– Ale to, że pani ma tamten internet to nie znaczy, że nie może pani mieć dwóch!
Nie no, jasne. Na upartego to i trzy bym mogła mieć.
– To dorzucimy jeszcze…
KOKS! KOKS! KOKS! I flaszkę bimbru!
– …atrakcyjny hiper pakiet dla pani rodziny i pracowników!
Ech. Nici z koksu.
– Naprawdę, dzięki.
– Za komputer, tablet i telefon zapłaci pani tylko złotówkę!
W mojej głowie rozpętałasię wichura. Jak to im się w ogóle opłaca? Za złotówkę telefon, tablet i komputer? Przecież komputer, taki zwykły to 1500 zł co najmniej. Tablet, tak chociaż z 800. Telefon? No też koło koła. Ale szybko wyczułam podstęp.
– A za ten internet to ile zapłacę?
– Tu będzie taki zwykły abonament, ale dodamy tutaj opłatę za to, za tamto…
– Ile?
– No 450 zł miesięcznie. Plus vat. Umowa na kilka lat.
Bingo! Zagadka rozwiązana. Rozsierdziła mnie nieszczerość i zuchwałość pana Zenona.
– Dziękuję panu, nie jestem zainteresowana…
– Ale…
– …pańską ofertą. Do widzenia!
Już prawie krzyczę. Pan Zenon w końcu dał za wygraną.
Powiedział do usłyszenia, ale tak naprawdę w głowie życzył mi śmierci i ukrywał w zwojach mózgowych opasły pęk inwektyw, którymi obrzuciłby mnie niechybnie, gdyby nasza rozmowa nie była nagrywana. To do usłyszenia było tak pełne goryczy i wyrzutu, że nawet przez chwilę miałam wyrzuty sumienia, że nie kupiłam tego jego super-hiper-ultra-maxi internetu. Strzelił focha, bo nie chciałam nieopłacalnej oferty. Bo mam już inny internet. Bo nie. Mam prawo mówić nie. Ale w poważaniu mam od tamtej pory polityczną poprawność i jak tylko słyszę w słuchawce założyła pani ostatnio firmę? to zawsze jestem na bardzo ważnym spotkaniu z kimś bardzo ważnym. Ile ono potrwa? Pewnie wieczność. Kiedy możesz spróbować się ze mną skontaktować? Nigdy.
Rita Miernik
Studentka, blogerka, copywriter, redaktorka magazynu akademickiego Uniwersytetu Śląskiego.