Na noże i tace

Powszechnie znana prawda głosi, że delikatny i skomplikowany organizm, jakim jest restauracja, wymaga dobrze naoliwionej pracy wielu trybików jednocześnie.

Komplementy dla kucharza, napiwki dla kelnera… W oby przypadkach jedna strona zwykła zazdrościć drugiej, bo przecież mnie też się należy. Najlepszą linią porozumienia pomiędzy wykonawcą dania, a osobą, która umożliwia zamówienie go, jest myśl, że każda z nich ma najgorzej, pracuje najciężej, a jej los jest ostatecznie przesądzony i do nieba odniosą ją na złotej tacy. I to by było na tyle.

To oni!

Powszechnie znana prawda głosi, że delikatny i skomplikowany organizm, jakim jest restauracja, wymaga dobrze naoliwionej pracy wielu trybików jednocześnie. Spójnej i harmonijnej symfonii angażującej wiele par rąk, aby doświadczenie stołowania się na mieście było nie tylko zjedzeniem posiłku poza własną kuchnią czy wyobraźnią, ale również czasem spędzonym w odpowiedniej atmosferze. Jeśli tylko jeden muzykant zechce fałszować, katastrofa może być blisko. Dlatego bogowie jedynie wiedzą jakim cudem większości przybytków gastronomicznych udaje się funkcjonować dłużej niż tydzień, ponieważ wojna kelnerów i kucharzy sięga pamięcią pierwszych przybytków, w których oba gatunki zwykły występować.
Podczas gdy my zajadamy się gravlaxem czy inną wołowiną, kilka metrów dalej o życie i uznanie walczą białe kitle i czarne zapaski. Możliwe też, że w wyniku tych starć nasz łosoś został zabity więcej niż jeden raz. Oby tylko on.

fot. Fabrizio Magoni, CC0

fot. Fabrizio Magoni, CC0

Obsługiwałem angielskiego króla…

Cytując czeskiego króla komedii zdecydowanie słyszy się dumę w powyższym zdaniu. Dumę kogoś, kto nie nosi tacy tylko krzyż pokutny i ciężar gastronomicznych pragnień całego narodu. I to w białej koszuli!

Osobiście, chociaż porzuciłam polerowanie sztućców na rzecz machania nożem, uważam że kelnerzy mają o tyle gorzej, o ile do ich pracy fizycznej dodana jest wartość pracy z klientem. Wszyscy chyba wiemy, jak miło i czarująco atmosfera potrafi się zagęścić podczas najgorętszych momentów sezonu. Właśnie dlatego ją porzuciłam.

… a ja go karmiłem!

Użerania się klientami może i nie ma, a rzucić mięsem można w dowolnym tego wyrażenia znaczeniu, kuchnia to piekiełko, które trzeba kochać. Jeśli ktoś nie lubi się pocić nad pomidorową czy parzyć przedramion o brzegi piekarnika – nigdy się nie nauczę – to i nie powinien nawet wchodzić do restauracji od zaplecza. Presja czasu również spoczywa na kucharzach, bo to od nich zależy czy klient będzie zadowolony ze smaku, jakości, temperatury i kolejności podania potrawy. Co za tym idzie, to oni decydują czy kelner będzie miał dobry dzień, a zamawiający nie pożre go na przystawkę.

Wciąż jednak jeden bez drugiego żyć nie może.

Apelując o docenienie ciężkiej doli każdego pracownika usług i gastronomii, pragnę zaznaczyć, że w ową wojenkę między magazynem na warzywa a nalewakiem do piwa, nie są zaangażowane dwie skrajnie odmienne grupy: pomywacze i barmani. Ci pierwsi zdecydowanie robią brudną robotę. Ci drudzy, zdecydowanie dobrze się bawią. A ja, zdecydowanie biorę z nich przykład.

Kinga Wiklińska

Kinga Wiklińska

Zafascynowana smakami Azji, kucharka z zawodu i powołania. Prywatnie tworzy wegańskie słodkości i zwiedza świat z kotem Syriuszem.

Komentarze