Kuchenne Izolacje

W czasie deszczu dzieci się nudzą. W czasie izolacji nudzą się wszyscy, więc nic dziwnego, że każdy szuka czegoś, czym może zająć czas i ręce. Nie jestem wyjątkiem.

Z okazji, że siedzę, prowadzę eksperymenty. Humanitarne, żeby nie było. Eksperymentuję prawie wyłącznie na sobie, chyba że robię makaron z sosem serowym (który opanowałem, nieskromnie powiem, do perfekcji), bo nie umiem tak wymierzyć makaronu i sosu, żeby wyszło dość dla mnie i rodziny, a nie jak dla pułku wojska. Ale tym razem mam na myśli coś, czemu bliżej do klasycznych wiedźmich czarów.

Otworzyłem bowiem zakupione za psie pieniądze w Bułgarii herbatki. W zgrabnych paczuszkach mam do wyboru Rose, Tropik (pan zapewniał, że znakomita na potencję, więc zostawię ją na jakieś 40 lat), Orange, Pomegranate, Hibiscus, Form (mama piła, mówi, że smakuje jak kwaśna trawa, ale nie jest zła i podobno odchudza), Mint i Apple. Czyli nasze swojskie Róża, Tropikalna, Pomarańcza, Granat, Hibiskus, Form (to tłumaczenia nie ma), Mięta i Jabłko.

W zasadzie są to skórki owocowe albo liście ziół czy płatki hibiskusa. O tego hibiskusa się nie obawiam, o miętę też nie (bo bardzo mocno pachnie). Jestem skłonny uwierzyć w zaparzanie skórki pomarańczy i jabłka, Tropik i Form są lekko podejrzane.

Ostatnio uczyniłem napar ze skórki granatu, bo wydawał mi się egzotycznym pomysłem, w sam raz na obecną aurę mentalną. Efekt: napar smakował jak zakurzona woda. Czy to wina tego, że herbatki kupiłem pół roku temu, czy skórka granatu nie nadaje się do zaparzania – nie wiem. Wiem, że czekoladę 98% mój ojciec określił kiedyś jako ponurą w smaku, więc uważam, że termin zakurzona woda mi się należy.

Bardzo mnie natomiast fascynowała herbata różana. Gdzie bowiem oczekiwać lepszej jakości produktów różanych, niż w kraju, który różą stoi? Dziwnie wyglądała – wąskie, podłużne listki, zero płatków. Ale rosologiem nie jestem, nie znam się, napisane jak byk Rose Tea. Skoro zaparza się liście malin, to może jakichś dziwnych róż też. Zalałem, odczekałem. Podnoszę spodek – dziwne, napar zrobił się zielony i pachniał mało różanie, ale okej. Liść nie musi pachnieć jak kwiat. Płatki dają ciemnoróżowy napar, więc ten siłą rzeczy pachnie inaczej.

fot. Joanna Kosińska, CC0

fot. Joanna Kosińska, CC0

Popijam i próbuję rozwikłać zagadkowy bukiet. Trochę jak sosna, trochę jak szałwia, zastanawiam się, czy nie szukać, z jakiś gatunków róż robi się takie napary. Który gatunek róż może w ogóle mieć takie liście?!

Ale moja duma wzięła górę. Mam dobry węch, w winach zawsze umiem poznać nuty zapachowe, potrafię na węch rozpoznać, czy herbata jest posłodzona, więc nie będzie mnie głupia róża wodzić – nomen omen – za nos, rozgryzę ją i będę siorbał i wąchał tak długo, aż rozgryzę tę zagadkę.

Tu muszę dodać, że herbaty parzę w tak zwanym tankowcu – mam kubek o pojemności mniej więcej 800 ml, żeby co chwila nie ganiać do kuchni. I czasem w połowie zapominam, że w ogóle miałem herbatę. Tak było i tym razem. Napar nieco przestygł, więc spróbowałem jeszcze raz.
Olśnienie.
To żadna róża – to cholerny rozmaryn! Rose – rosemary! Nie mam z tym problemu, napar z rozmarynu też lubię, ale do czorta, skoro na innej naklejce zmieściło się całe Pomegranate Tea, to czemu na tej nie zmieściło się Rosemary Tea?! Trzy litery mniej ma!
Już wiem czemu. Gdy emocje mi opadły (zarówno radosne, że odgadłem co to, jak i złość, że to jednak nie bułgarska róża), osiągnąłem siódmy stopień nirwany z piruetem.

To właśnie na takich, jak ja. Na naiwnych turystów, którzy na ideę herbaty z bułgarskiej róży napalą się jak szpak na wiśnie. Dałem się złapać jak ostatni amator. Ale nie żałuję – tym razem zmieszałem pomarańczę, jabłko i rozmaryn. Trzymajcie kciuki. Może nie skończy się źle, ale nadzieję mieć warto.

Michał Zawisza Woyczyński

Michał Zawisza Woyczyński

Anglista, dziennikarz, PRowiec z wykształcenia, zamiłowania, zawodu i innych zrządzeń losu. Obserwator, magister sarkazmu i samokrytyki.

Komentarze