Krótka lekcja histerii

Są dwa rodzaje nieznośnych NLP. Pierwsze to to całe programowanie neurolingwistyczne, drugie zaś jest faktycznie przerażające.

Przyznam, że pierwsze NLP znam głównie stąd, że miałem znajomych, którzy zaczytywali się w książki o tym, a potem pitolili z kosmosu wzięte farmazony. Na hasło muszę kupić nowe buty odpowiadali frazesami w stylu nie musisz, to twój umysł mówi ci, że musisz. Nie, baranie, mówią mi to moje nogi, które mokną przez dziurawe podeszwy. To NLP, równie przerażająco, kojarzy mi się głównie z kursami uwodzenia i taktykami negocjacji zawziętych telemarketerów.

Ale drugie NLP… Przy tym niewiele rzeczy wydaje się przerażających. Mając do dyspozycji drugie NLP albo jadącą mi na spotkanie 120 na godzinę ciężarówkę, wybieram ciężarówkę i mam nadzieję, że wiezie betonowe bloczki. Każdy powitam twarzą z przyjemnością, byle nie NLP.
O czym mówię? Już się tłumaczę.

To drugie NLP, to nic innego jak, śniący się być może niektórym po nocach, Niespodziewany List Polecony.
Jeśli coś zamawiam, czekam na listonosza jak na zbawienie. Natomiast jeśli listonosz przychodzi, dzwoni (jeśli już podejdzie do drzwi, oczywiście, bo to też nie jest pewne, ale o tym zaraz) i słyszę Polecony do pana Michała, to lepiej, żeby tym poleconym przyszedł katalog urn i wieńców, a przynajmniej bajpasów.

Jak chyba wszyscy wiemy, listonosz, który powinien pukać dwa razy, czasem nie robi kursu dalej niż do skrzynki. I to jest najbardziej przerażająca opcja NLP – awizo. Bo musimy czekać przynajmniej do następnego dnia, żeby odebrać przesyłkę.

fot. Diana Akhmetianova, CC0

fot. Diana Akhmetianova, CC0

Ja awizo dostałem w piątek po urlopie. I czort strzelił cały relaks, który łapczywie chłonąłem przez te kilka dni, diabli wzięli weekend po pierwszym tygodniu pracy po urlopie. Dwa cholerne dni ten świstek papieru gapił się na mnie nienawistnie. Kto bowiem wysyła polecone? Wiadomo – głównie urzędy. A gwarantuję, że urzędy nie wysyłają informacji Gratulacje! Jako nasz milionowy petent…, tudzież Przyjdź i odbierz wycieczkę. Urzędy, sądy, ZUS, to są instytucje, które wciąż – z wiadomych w sumie względów – korzystają z poleconych.
No to ekstra. Na pewno zalegam z czymś w ZUSie. Albo w skarbówce. Albo ktoś mnie podał do sądu. Albo wezwanie żebym się z czegoś tłumaczył.

Nadszedł poniedziałek, biegusiem zasuwam na pocztę. Ze stresu boli mnie brzuch. W placówce niewiele lepiej – każdy myśli, że jego poczta to najgorszy horror i katakumby godności człowieka. Otóż nie. Moja przebija wasze o dwie głowy. Książki o papieżu? Jedna. Kalendarz z papieżem? Jeden. Trochę chińskiego badziewia, napoje, o dziwo nawet zestaw Herbapol Selection (nie powiem, kusił mnie jako nałogowego herbaciarza). Ciepło, czysto, cicho, ale bez przesady. Zero książek siostry Petroneli o gotowaniu z jarmużem, gotowaniu z bakłażanem i gotowaniu z brukselką. ZERO – powtarzam, ZERO – książek o Smoleńsku, Kaczyńskim (jednym lub drugim), Rydzyku i im podobnym.

A najgorsze w tym wszystkim? Jak człowiek w nerwach i stresie podchodzi odebrać list, który niechybnie jest wyrokiem śmierci przez oglądanie polskich patostreamów w pętli, ewentualnie żądaniem przekazania się w niewolę na rzecz urzędu, to PANIE SĄ MIŁE. Uśmiechnięte. Grzeczne. Pomocne! Żadna nie burczy, żadna nie warczy. Nigdy nie widziałem takiej sytuacji. Czy to nie jest skandal? Nawet sobie człowiek ponarzekać nie może po wyjściu. A choćby to był wspomniany wyrok, to jeszcze się zrelaksuje w kolejce. Czy można to gdzieś zgłosić? Nie po to płacę podatki, żeby nie mieć na co narzekać.

Aha, a list? Podatek od nieruchomości, który de facto mnie nie dotyczy, bo jestem tylko współwłaścicielem na papierze…

Michał Zawisza Woyczyński

Michał Zawisza Woyczyński

Anglista, dziennikarz, PRowiec z wykształcenia, zamiłowania, zawodu i innych zrządzeń losu. Obserwator, magister sarkazmu i samokrytyki.

Komentarze