Fortuna kołem się tuczy
Dawno już minęły czasy, w których drzwi wysokiej klasy restauracji otwierały się jedynie przed zamożnymi, natomiast wszyscy zajmujący niższe szczeble drabiny społecznej musieli zadowolić się dobrze upieczonym kurczakiem czy galaretą w occie.
Zachwyceni smakami i kolorami talerzy wychodzących z kuchni pod patronatem najjaśniejszych z gwiazd – oczywiście, że Michelin – wiecie za czym tęsknimy najczęściej? Pewnie wiecie, bo każda tęsknota to indywidualna sprawa, jednak doświadczenie pozwala mi twierdzić, że za tym kurczakiem właśnie. I ja, szczerze mówiąc, bardzo ten sentyment pochwalam.
Cepem też się najesz
Może nie cepem jako takim (kto chętny spróbować, bardzo proszę o podzielenie się wynikami eksperymentu), ale kebabem z ciągu dworcowych sukiennic już tak. Przepis jest tam tak samo prosty jak to nieszczęsne narzędzie: placek, sos, warzywa i mięso. Spragnieni fantazji dorzucą sobie tam frytki i cała rodzina się ucieszy. Ba! spożycie takiego rarytasu podczas powrotu z nocnych wykładów szkoły baletowej wiele osób wspomina z rozrzewnieniem. Natomiast nie kosztuje to połowy wypłaty, ani nawet jej ćwierci. Jeśli uwzględnimy galopującą inflację i bardzo niekorzystny układ planet, wciąż zostaną nam jakieś drobne na śniadanie.
Poezja warzyw kopalnych
Podstawową funkcją jedzenia jest dostarczenie odpowiedniej ilości składników odżywczych, ale to jest interesujące tylko trochę i zawsze trochę szkoda mi tych, którzy skupiają się jedynie na tej części. Większości śmiertelników jednak marzy się aromat i kształt, kompleksowość doświadczenia. Ma być apetycznie, ale czy oznacza to kosztownie?
Absolutnie nie. Przecież ziemniaczkiem z odrobiną masła i soli, na bogów – cóż to za skarb! – też się najesz. Nawet więcej, można o tej bulwie śnić równie mocno co o konfitowanej kaczce w kształcie i wielkości kostki do gry w chińczyka. Nikt mi jednak nie wmówi, że to brak prestiżu ziemniaka przyczynia się do tej sytuacji, bo zdarzyło mi się w jednej z takich cudnych restauracji zapłacić za jedną sztukę owego cudu natury zdecydowanie więcej niż za cały ich worek. Pyszny był – to prawda – jakkolwiek wersja ludowa mogłaby spokojnie stanąć z nim w szranki, a może nawet wygrać.
Niewielka cena wielkiego smaku
W czasach przed wielką zarazą, w kuchni w której miałam przyjemność zdobywać doświadczenie w karmieniu obcych mi ludzi, nauczyłam się jednego. Fantazja i zaangażowanie stoją wyżej w hierarchii niż ilość funduszy. Ponieważ ceny w tamtej restauracji były śmiesznie niskie, nasze pokłady wyobraźni codziennie wskakiwały na piąty bieg. I wiecie co? Codziennie wygrywaliśmy ten wyścig, otoczeni zdecydowanie bardziej eleganckimi lokalami. Dlaczego? Ponieważ smacznie i tanio to zawsze lepiej niż smacznie i drogo.
Kinga Wiklińska
Zafascynowana smakami Azji, kucharka z zawodu i powołania. Prywatnie tworzy wegańskie słodkości i zwiedza świat z kotem Syriuszem.