Fortuna kołem się tuczy

Dawno już minęły czasy, w których drzwi wysokiej klasy restauracji otwierały się jedynie przed zamożnymi, natomiast wszyscy zajmujący niższe szczeble drabiny społecznej musieli zadowolić się dobrze upieczonym kurczakiem czy galaretą w occie.

Zachwyceni smakami i kolorami talerzy wychodzących z kuchni pod patronatem najjaśniejszych z gwiazd – oczywiście, że Michelin – wiecie za czym tęsknimy najczęściej? Pewnie wiecie, bo każda tęsknota to indywidualna sprawa, jednak doświadczenie pozwala mi twierdzić, że za tym kurczakiem właśnie. I ja, szczerze mówiąc, bardzo ten sentyment pochwalam.

Cepem też się najesz

Może nie cepem jako takim (kto chętny spróbować, bardzo proszę o podzielenie się wynikami eksperymentu), ale kebabem z ciągu dworcowych sukiennic już tak. Przepis jest tam tak samo prosty jak to nieszczęsne narzędzie: placek, sos, warzywa i mięso. Spragnieni fantazji dorzucą sobie tam frytki i cała rodzina się ucieszy. Ba! spożycie takiego rarytasu podczas powrotu z nocnych wykładów szkoły baletowej wiele osób wspomina z rozrzewnieniem. Natomiast nie kosztuje to połowy wypłaty, ani nawet jej ćwierci. Jeśli uwzględnimy galopującą inflację i bardzo niekorzystny układ planet, wciąż zostaną nam jakieś drobne na śniadanie.

 fot. Monika Grabkowska, CC0

fot. Monika Grabkowska, CC0

Poezja warzyw kopalnych

Podstawową funkcją jedzenia jest dostarczenie odpowiedniej ilości składników odżywczych, ale to jest interesujące tylko trochę i zawsze trochę szkoda mi tych, którzy skupiają się jedynie na tej części. Większości śmiertelników jednak marzy się aromat i kształt, kompleksowość doświadczenia. Ma być apetycznie, ale czy oznacza to kosztownie?
Absolutnie nie. Przecież ziemniaczkiem z odrobiną masła i soli, na bogów – cóż to za skarb! – też się najesz. Nawet więcej, można o tej bulwie śnić równie mocno co o konfitowanej kaczce w kształcie i wielkości kostki do gry w chińczyka. Nikt mi jednak nie wmówi, że to brak prestiżu ziemniaka przyczynia się do tej sytuacji, bo zdarzyło mi się w jednej z takich cudnych restauracji zapłacić za jedną sztukę owego cudu natury zdecydowanie więcej niż za cały ich worek. Pyszny był – to prawda – jakkolwiek wersja ludowa mogłaby spokojnie stanąć z nim w szranki, a może nawet wygrać.

Niewielka cena wielkiego smaku

W czasach przed wielką zarazą, w kuchni w której miałam przyjemność zdobywać doświadczenie w karmieniu obcych mi ludzi, nauczyłam się jednego. Fantazja i zaangażowanie stoją wyżej w hierarchii niż ilość funduszy. Ponieważ ceny w tamtej restauracji były śmiesznie niskie, nasze pokłady wyobraźni codziennie wskakiwały na piąty bieg. I wiecie co? Codziennie wygrywaliśmy ten wyścig, otoczeni zdecydowanie bardziej eleganckimi lokalami. Dlaczego? Ponieważ smacznie i tanio to zawsze lepiej niż smacznie i drogo.

Kinga Wiklińska

Kinga Wiklińska

Zafascynowana smakami Azji, kucharka z zawodu i powołania. Prywatnie tworzy wegańskie słodkości i zwiedza świat z kotem Syriuszem.

Komentarze