Faceci od kuchni czy baby do garów

Kto najlepiej gotuje? Oczywiście, że babcia. Nie moja, bo akurat za babciną kuchnią nigdy nie przepadałam, jednak stereotyp mówi sam za siebie - najlepsze smaki powstawały w dłoniach matek naszych rodziców.

Taką zdolność posiadały i posiadają również mamy same w sobie. Ostatecznie teściowe. Dziwnym zrządzeniem losu nigdy nie byli to dziadkowie, a jeśli już, uchodzili oni za herosów i ludzi wielce postępowych. Zatem jak to się stało, że profesjonalnie chochlą zazwyczaj mieszają mężczyźni?

Panowie, pragnę uprzedzić, że nie leży w moich zamiarach odkopywanie wojennego durszlaka i tworzenie kolejnego zarzewia godnego rzucania w siebie nawzajem mięsem (mielonym). Feministyczne mrzonki pozostawmy feministkom, a kuchni oddajmy co kuchenne. Powodują mną jedynie ciekawość oraz głód. Głód wiedzy oczywiście.

Zaczęłam się nad tym zastanawiać dopiero w momencie, w którym sama wkradłam się w kuchenne zaplecza lśniące nierdzewną stalą blatów i ogromnych garnków. Jak wielkie jednak było moje zdziwienie, gdy przez wiele miesięcy pracy zawodowej na tyłach gastronomicznego królestwa, mogłam stanowczo powiedzieć, że pracuję w środowisku męskim? Potwierdzić to może jedynie fakt, że zaczęłam poszukiwać źródła tej sytuacji.

fot. Caroline Attwood, CC0

fot. Caroline Attwood, CC0

Początkowo wydawało się, że odpowiedź jest prosta i nawet na chwilę uśpiła moją czujność. Rozpytując tu i ówdzie, usłyszałam powtarzające się opinie, że jest to ciężka praca fizyczna, pełna niebezpieczeństw i gęsta od okazji do wykazania cech typowych dla natury pierwiastka siły. Nie dla kobiety to zajęcie, aby kilkanaście godzin dziennie pracować w zaduchu, dźwigać skrzynie z towarem czy temperować swoją cierpliwość balansując pomiędzy prawami fizyki a fantazjami klientów. Poza tym, mężczyźni podobno mają lepszy – bo stały – smak, podczas gdy na kobiece receptory smaku wpływają hormony, których poziom zmienia się w ciągu miesiąca zgodnie z zachciankami natury. Teoria, która ma ręce, nogi, a nawet oczy i trochę włosów.

Żadnych koleżanek, chyba że kelnerki. Kilka kelnerek od biedy. Panowie dostawcy. Panowie kucharze. Panowie piekący wymyślne ciastka i torciki.

Po wstępnym przyznaniu racji moim rozmówcom, powróciłam do przerwanego siekania 37. kilograma marchwi. Praca to jest ciężka, a momentami nawet upiorna – argumenty, których nie sposób obalić… Zaraz, zaraz… Przecież od zarania dziejów to kobiety sprawiały, że brzuchy napełniały się i napełniają po dziś dzień. Niezależnie od dnia miesiąca, pory roku czy fazy księżyca. Niezależnie od liczby konsumentów zasiadających do domowego stołu. Za weselnym devolayem stoi bezimienna pani Grażynka. Podobnie jak za talerzem zdekonstruowanego gołąbka stoją wspomnienia smaków, które wiły się fantazjach i skarbnicach wiedzy przodkiń tego, kto je przygotował.
Dokładnie tych samych, które w ciszy pracowały i pracują na pełnym etacie, aby po godzinach z godnością zameldować się na stanowisku klepania kotletów i komponowania wymyślnych farszów.
Różnica jest jedna: zawodowy kucharz zawsze może porzucić fartuch i przebranżowić się na rzecz innej, jedynie symbolicznie ciepłej posadki. Natomiast obowiązków wobec spragnionej jadła rodziny nie sposób porzucić.

Śmiem zatem twierdzić, że w świecie, który skonstruowany został patriarchalnie – nie jest to zarzut, jedynie fakt – różnica leży między możliwością wyboru a obowiązkiem przypisanym do tradycyjnej formy. Dlatego równie niewielu mężczyzn zawodowo spełnia się w malowaniu paznokci. Na szczęście, świat coraz częściej pozwala nam robić to, co lubimy, niezależnie od tego, na co wpływu i tak nie mamy.

Kinga Wiklińska

Kinga Wiklińska

Zafascynowana smakami Azji, kucharka z zawodu i powołania. Prywatnie tworzy wegańskie słodkości i zwiedza świat z kotem Syriuszem.

Komentarze