Dwa tygodnie w raju

Nie, nie byłem na Zanzibarze, jak połowa celebrytów podczas pandemii. Zresztą mój pobyt w raju zdarzył się wiele lat temu. Sytuacja była jednak na tyle niecodzienna, że postanowiłem o niej napisać. Nie, żeby kogoś namawiać na taki wyjazd, a raczej, by przed nim przestrzec, bo dla wielu to bilet w jedną stronę. Albo spore problemy podczas powrotu?

No dobrze, nie będę Was trzymał w niepewności – piszę o sztucznym raju. Wiele lat temu miałem w swoim życiu bardzo, ale to bardzo ciężki okres. To właśnie wtedy lekarz przepisał mi lek przeciwdepresyjny z grupy SSRI (selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny). Niestety miał on zadziałać dopiero po około 3 tygodniach. Dlatego, by przetrwać ten ciężki okres, otrzymałem również receptę na benzodiazepiny. Takie tabletki szczęścia. Działające w zasadzie od razu.

Potencjał uzależniający

Zanim zdecydowałem się na połknięcie pierwszej tabletki szczęścia, trochę o nich poczytałem. Nie mam skłonności do nałogów, ale, szczerze mówiąc, nieco się wystraszyłem. Potencjał uzależniający leków z tej grupy jest bowiem ogromny. To nie zabawka. To również nie alkohol, który uzależnia po latach. To coś, co potrafi zawładnąć człowiekiem w ciągu kilku pierwszych dni psychicznie i w ciągu kilku miesięcy fizycznie. Nieprzypadkowo lekarz przestrzegł mnie: maksymalnie do miesiąca i najlepiej tylko doraźnie.

Maskowanie objawów

Co właściwie dzieje się po połknięciu tabletki benzo? Można odnieść wrażenie, że tak właściwie to nic… Lek działa niezwykle subtelnie. W ciągu kilkudziesięciu minut znosi napięcie fizyczne i psychiczne. Usuwa lęk, stres, a w przypadku niektórych również zmęczenie. Wyluzowuje jak alkohol, ale nie ogłupia (w każdym razie w małych dawkach). Sprawia, że człowiek zaczyna czuć się normalnie, choć to sztuczna normalność. Benzodiazepiny bowiem nie leczą – one jedynie maskują objawy.

fot. Alessa Ciraulo, CC0

fot. Alessa Ciraulo, CC0

Życie stało się piękne

Nie zaprzyjaźniłem się z benzo, ale mogę powiedzieć, że przez dwa tygodnie dobrze się zakolegowaliśmy. Już po kilku dniach z niecierpliwością wyczekiwałem poranka, kiedy znów wezmę kolejną tabletkę. Nie, nie odpływałem po niej. Jak już wspomniałem, lek działa wyjątkowo subtelnie. Mogłem normalnie myśleć i pracować. I robiłem to z przyjemnością, bo po benzo, zapewne z uwagi na rozluźnienie mięśniowe, przyjemne jest nawet zwykłe siedzenie w fotelu. Życie stało się piękne. Trafiłem do raju. Jednak ze świadomością, że czas wakacji wkrótce się skończy. Że musi się skończyć. Postanowiłem, że stanie się to po 14 dniach. Nie udało się?

Rozpacz, że to już koniec…

Piętnasta tabletka szczęścia nie była w planie, ale ją wziąłem. Przedłużyłem więc mój pobyt w sztucznym raju o jeden dzień. Nie pamiętam dokładnie dlaczego, ale chyba z powodu rozpaczy, że to już koniec wakacji. Co działo się potem? Dwa czy trzy dni czegoś bardzo mi brakowało. Trochę trzęsło mnie od wewnątrz. Średnio też czułem się psychicznie. Na szczęście lek SSRI zaczynał już działać i wkrótce wszystko wróciło do normy.

Z raju do piekła

Na koniec ważna uwaga: ten tekst nie został napisany po to, by namawiać kogokolwiek do stosowania benzodiazepin. Wręcz przeciwnie. Przekonałem się na własnej skórze, że nawet bardzo krótkie ich zażywanie potrafi w jakimś stopniu uzależnić. A i tak nie zrobiłem tego, co robi wiele innych osób: ani razu nie zwiększyłem dawki, by poczuć się jeszcze lepiej (tolerancja organizmu na benzo rośnie błyskawicznie). To prosta droga do tego, by bardzo szybko się uzależnić. Jak na ironię, wychodzenie z tego raju to prawdziwe piekło. Podobno, bo tego, na szczęście, nigdy nie doświadczyłem…

Marcin Jaskulski

Marcin Jaskulski

Warszawiak. Z wykształcenia ekonomista. Autor powieści i poradników, bloger, copywriter.

Strona internetowa
www.contenido.pl

Komentarze