Czym plujemy w ukryciu

Stare powiedzenie pszczół mówi, że nie warto być (lub nie jest się, to dość płynna forma językowa) zupą pomidorową, żeby wszyscy lubili. Ją, nas? Nieważne.

W samej swojej istocie chodzi o fakt, jeśli weźmiemy pod lupę genezę powstania tegoż sformułowania, że są rzeczy powszechnie uznane za smaczne i przypadające do gustu wszem i wobec, jak wspomniana zupa właśnie. Natomiast ja pomidorowej nie lubię, jeśli nie zrobię jej sobie sama. Tą ugotowaną przeze mnie większość moich gości gardzi w ukryciu. Wiem jednak, że ostatecznie nie jestem wyjątkiem.

Nie lubię również truskawek. No, może nie do końca nie lubię, ale nie przepadam za tym konkretnym owocem. Mówię o tym głośno już po wybrzmieniu sezonu truskawkowego w pełni, albowiem zdaję sobie sprawę z kontrowersyjności takiej opinii. Możliwe, że wpływ miała na to moja babcia, u której spędzałam każde wakacje do 13 roku życia, a której poletko truskawek rodziło nadzwyczaj obficie.

Warto tutaj wspomnieć, że nie przepadała za gotowaniem (i nie była w tym dobra), więc letni przysmak w postaci małych, czerwonych owoców a'la cokolwiek to idealne rozwiązanie. Nie było. Jednakże działania te opierały się na podobnym założeniu, że jeśli coś jest powszechnie uznane za smaczne, niemożliwym jest zepsucie tego. Jak widać, jest to błędna hipoteza.

fot. Monika Grabkowska, CC0

fot. Monika Grabkowska, CC0

Zasadniczo mawia się również, że o gustach się nie dyskutuje i ostatecznie każdy ma prawo lubić to co lubi, bądź też zupełnie odwrotnie. Powyższe przykłady jednak pozwalają nam wnosić, że nie do końca w taki sposób kreowana jest rzeczywistość, szczególnie na płaszczyźnie kulinariów.

Nie da się zrobić naprawdę dobrego jedzenia, które będzie smakowało wszystkim. Nie jest możliwym nadanie mu charakteru, który wmaluje się w paletę każdego podniebienia. Ostatnio prowadziłam na ten temat zaciętą dyskusję w pracy, ponieważ polecono mi zrobienie farszu do pierogów ruskich (na bogów, miejcie litość i nie kręćcie nosem na ruskie), który miał być jednocześnie wyrazisty i łagodny. Nie da się ugłaskać charakteru pieprzu i nic na to nie mogę poradzić. Wybierając zatem pierwszą z dwóch opcji, usłyszałam zarzut, że nie będzie się ta seria nadawała do menu dziecięcego. Albo albo, moi mili.

Z tego samego powodu nie popieram miejsc, w których jednocześnie zamówić mogę kebaba, pizzę i kaczkę po pekińsku. Nie jest to krytyka lokali np. dworcowych, ponieważ te wielbię za samą ideę karmienia ludzi w najdziwniejszych porach i miejscach, ale pomysłu wielu właścicieli podobnych przybytków, którzy właśnie takie mają pragnienie – trafić w każdy gust. Niech to będzie najciemniejsza budka z falafelem w mieście, ale znająca swoją wartość i niosąca sztandar specjalności z dumą.

Dlatego bawi mnie moda na smaki, tekstury, produkty lub techniki i to jak łatwo rozprzestrzeniają się gastronomiczne trendy. Jednocześnie smuci uwielbienie bezpieczeństwa na talerzu. Życie jest zbyt krótkie, aby zawsze wybierać pomidorową.

Kinga Wiklińska

Kinga Wiklińska

Zafascynowana smakami Azji, kucharka z zawodu i powołania. Prywatnie tworzy wegańskie słodkości i zwiedza świat z kotem Syriuszem.

Komentarze