Czy pop może być progresywny?

Dla wielu osób lata 70. są szczytowym okresem muzyki rockowej. Nietrudno się takiemu stwierdzeniu dziwić. Triumfy święciły wówczas takie kapele, jak chociażby Pink Floyd, YES, Led Zeppelin czy Deep Purple...

…krótko mówiąc – rock w swojej progresywnej i ciężkiej odmianie. Wyczerpanie formą dało o sobie znać w drugiej połowie tego dziesięciolecia, kiedy pojawiło się sporo kapel punkrockowych. W takiej sytuacji popularne wcześniej zespoły miały chyba tylko dwie opcje do wyboru: przestać występować, przebranżowić się i np. uprawiać marchew lub kompletnie zmienić swój styl muzyczny i repertuar przez dostosowanie go do nowych tendencji. Ponieważ moja wiedza o rolnictwie nie jest zbyt rozwinięta, skupię się na tej drugiej możliwości.

YES to jeden z moich ulubionych zespołów. Powstała pod koniec lat 60. grupa nagrała kilka naprawdę świetnych płyt, jak i parę mniej udanych krążków. W okresie od 1969 do 1973 roku średnia długość piosenki na każdym kolejnym albumie była odwrotnie proporcjonalna do ilości zawartych na nim kompozycji. A jednocześnie nie były nudne, potrafiły zaskakiwać brzmieniem, świeżymi pomysłami, wirtuozerią instrumentów i marzycielskimi tekstami Andersona. Starship trooper, Close to the edge czy – popularne dzięki wielu memom Roundabout – to utwory, które każdy fan rocka powinien znać.

Niestety wyczerpujące trasy koncertowe i intensywność nagrań sprawiły, że w zespole nastąpiła stagnacja. Ten ostatni czynnik, wraz ze zmianami personalnymi, sprawił, że wydawane w latach 1974-1980 płyty nie były już tak ciekawe i odkrywcze jak ich poprzedniczki, no może z wyjątkiem kontrowersyjnego pod względem produkcji Tomato czy Dramy. Na tym ostatnim albumie zespół podjął pierwsze próby kładzenia większego nacisku na brzmienia popowe, nie rezygnując jednak z bardziej rozbudowanych brzmień. Rewolucja miała jednak nadejść…

YES, fot. YESofficial

YES, fot. YESofficial

Mimo sukcesów zespół rozpadł się w 1981, a odrodzenie nadeszło w 1983 roku. To wtedy powstał największy hit Yes, znany chyba każdemu. Tytuł pominę. Znacznie ciekawsze kawałki z tego albumu to między innymi przywodzące na myśl brzmienia hinduskie It can happen, dynamiczne Hold on czy Leave it. Bogate instrumentarium i schowany w tle progresywny pazur miesza się tutaj z ogromną ilością niebanalnych melodii.

Innym znanym zespołem, łączącym brzmienia progresywne z popem, jest Genesis. Historia tej kapeli z pozoru wygląda bardzo podobnie, jak u Yesów. Różnica polega na tym, że tutaj nie mieliśmy wielu roszad w składzie, a raczej stopniowe odchodzenie członków – z różnorakich powodów. Jednak Genesis na praktycznie każdym swoim albumie, łącznie z najbardziej przebojowym Invisible touch, konsekwentnie przemycali do swojej muzyki brzmienia rocka progresywnego. Czy to zmienne metrum, czy rozbudowane partie instrumentalne – do wyboru, do koloru. Ich twórczość nie nudzi, nie jest powtarzalna, a po każdym przesłuchaniu może zaskakiwać na nowo. Tonight, Tonight, Tonight, Mama czy Dreaming while you sleep dobrze pokazują, co mam na myśli.

Rock progresywny, czy ogółem muzyka progresywna, to nie tylko skomplikowane i złożone pasaże – to przede wszystkim krytyczne podejście do samego siebie i utworów, jakie się tworzy. Opisane przeze mnie kapele świetnie pokazują, że granie bardziej chwytliwych kawałków również jest pewnego rodzaju rozwojem, zmianą, progresem. Gdyby do dzisiaj grali dwudziestominutowe i rozbudowane instrumentalnie utwory, czy ktokolwiek by o nich pamiętał? Świetnym przykładem współczesnego artysty, który myśli w ten sposób o muzyce, jest Steven Wilson. Ale to już temat na zupełnie inną historię…

Mateusz Derecki

Mateusz Derecki

Basista w zespole Octopus Ride, aktywny słuchacz i analityk Dobrej Muzyki, wielbiciel wycieczek pieszych i rowerowych.

Komentarze