Być jak Michael Douglas

Po półgodzinie dałam za wygraną. Skoro nie ma go obok mąki, ani nawet makaronów, to pozostał mi tylko dział mięsny i drogeria, a tam go raczej nie znajdę.

Nie miałam czasu dziś pomyśleć o temacie na felieton. Różne mi chodziły po głowie, ale żaden nie przekonał mnie do końca. Za to życie… życie owszem!

Lubię wyzwania. Jednym z nich, niezmiennie od lat, jest upieczenie ciasta. Korzystając z własnych doświadczeń ukułam nawet termin – kulinarne załamanie nerwowe. Dziś dopadło mnie już kilka godzin przed przystąpieniem do czynności pieczenia.
Poczułam się dziś dwukrotnie jak Michael Douglas, a właściwie postaci, które grał.

Na początek bohater Gry, który musiał zmierzyć się z wieloma nieprawdopodobnymi sytuacjami, jak się potem okazało, wyreżyserowanymi.
Kupić cynamon? Kto wpadłby na to, że to problem! Oj, naiwni! Na półce jest cynamon kora – hmm, mam go sobie sama zemleć, czy co? Szukam dalej… Przyprawa do bigosu, do kebaba, pomidory suszone i zioła prowansalskie. O! Jest. Cynamon! Wietnamski. Noż… A skąd ja mam wiedzieć, co oni tam w tym Wietnamie żrą? Może ich cynamon jest słono-kwaśny? Bo czemu nie??? W końcu znalazłam – na drugim końcu regału, obok marynaty do karkówki. Jeszcze tylko proszek do pieczenia… Po półgodzinie dałam za wygraną – skoro nie ma go obok mąki, ani nawet makaronów, to pozostał mi tylko dział mięsny i drogeria, a tam go raczej nie znajdę. Poszłam do kasy. Jedynej czynnej. Z dłuuugą kolejką. Poczułam się trochę, jakbym była w escape roomie, w którym znów nie udało mi się rozwiązać wszystkich zagadek.

Być jak Michael Douglas, fot. congerdesign, CC0

fot. congerdesign, CC0

Stąd już całkiem blisko do bohatera Upadku, którego przekonująco zagrał Michael Douglas. Uświadomiłam sobie, że naprawdę niewiele nas dzieli od stania się nieobliczalnymi. Scenariusz tego filmu, to może być historia każdego z nas.
Odwiedziłam jeszcze kilka sklepów i po szczęśliwym zdobyciu wszystkich niezbędnych składników nadszedł czas, aby przystąpić do działania. Wszystko idzie gładko, aż do momentu, gdy trzeba upić pianę. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak kobiety to robią, że zawsze im się udaje! Ja potrzebowałabym chyba wielokrotności podanych w przepisie jajek, żeby móc bez obaw spłukiwać w toalecie kilkakrotnie to coś, co miało być sztywną pianą, a nią się za Chiny Ludowe nie chciało stać. Po przegranej walce, gdy mięśnie dawały mi znać, że już dość, a mikser chciał odlecieć w kosmos, odpuściłam. Ale już wiem do czego przydaje się oszczędny mąż. Do cierpliwego (i skutecznego!) ubijania piany w obawie, że trzeba będzie zmarnować kolejne kilka jajek.

Dlatego, proszę Was, doceńcie, że serniczek, którym częstuje was uśmiechnięta sąsiadka, jest bez dodatku arszeniku – to znaczy, że w jakiś inny sposób odreagowała stres wynikający z kulinarnego załamania nerwowego.

PS
Ciasto wyszło pyszne. Podałam je gościom z uśmiechem na twarzy.

Urszula Gutowska

Urszula Gutowska

Dziennikarka, korektorka, copywriterka i filmowiec.
Pasjonatka gry w scrabble, fotografii ulicznej i słowa pisanego.

Komentarze