Brak górnej jedynki?

Moja partnerka oświadczyła mi kiedyś, że gdyby zaczęła się wojna, to ona od razu by się zabiła. Próbowałem ją przekonać, że człowiek nie tylko do wszystkiego się przyzwyczaja, ale na dodatek robi to bardzo szybko. Nie chciała słuchać.

A potem nadeszła cholerna pandemia…

Pieniądze zostają w sejfie

Jak przystało na panikarę, w marcu roku Pańskiego 2020 moja partnerka była mocno przerażona. Było w tym i trochę mojej winy, bo parę tygodni wcześniej zapewniałem ją, że wirus i tak do nas nie dotrze. Myliłem się, więc potem miałem za swoje. Nasze dziecko się trochę przeziębiło, a ona już, że to koronawirus. Sama poczuła lekki ból gardła – koronawirus. Byłem skacowany – koronawirus. No dobra, z tym ostatnim, to żartuję, ale wiecie, o co mi chodzi. Oczywiście wszem wobec rozgłosiła, że sytuacja jest poważna i w zasadzie to za moment wszyscy poumieramy. A potem wszystko odwołała. Niczym sekciarz, który mówi, że końca świata jednak nie będzie (ale oddane przez wiernych pieniądze zostają w sejfie…).

Jak na wojnie

Wiecie, co jest najlepsze? Że gdy moja partnerka straszyła ludzi śmiercionośnym wirusem, wszyscy byli przerażeni. Potakiwali, że ma rację. Gdy jednak kilka tygodni później wszystko odwołała, również potakiwali, że ma rację. Że tak naprawdę, to przecież nie jest ten wirus taki straszny. Że to w sumie lekka grypka, od której tylko czasem można się przekręcić. Że nie ma się czego bać i w ogóle. Ja sobie to wszystko obserwowałem z boku, a potem przypomniałem jej, co kiedyś mówiła o wojnie i samobójstwie. Uświadomiłem jej, że zarówno ona, jak i ludzie z jej otoczenia zachowali się identycznie, jak ci, którzy mieli pecha i wojny doświadczyli. Zresztą w marcu roku Pańskiego 2020 też chyba wszyscy poczuliśmy się jak na wojnie…

fot. Volodymyr Hryshchenko, CC0

fot. Volodymyr Hryshchenko, CC0

Dwadzieścia, tyle że tysięcy

Minął rok. Przywykliśmy. Wiadomo, że zawsze znajdą się buntownicy, ale ogólnie przywykliśmy. Z drugiej strony pewne rozluźnienie nastąpiło dość szybko, co widać było chociażby podczas wakacji. Dziś też: większość nosi maski, ale z tym dystansem to już bywa tak sobie. Gdy było dwadzieścia zachorowań dziennie, ludzie stali od siebie w odległości dwóch metrów, a czasem i pięciu. Przynajmniej ci, którzy pokonali strach i w ogóle wyszli z domu. Teraz gdy liczba dziennych zachorowań też oscyluje wokół dwudziestu, tyle że tysięcy, ludzie w marketach i środkach komunikacji wręcz na siebie wchodzą, a godziny dla seniorów zostały zniesione, bo ci i tak woleli wszystkie inne godziny, tylko nie te wyznaczone dla nich, wskutek czego sklepy między 10.00 a 12.00 świeciły pustkami. Widzicie w tym jakiś sens?

I koło się zamyka

Nie wiadomo, ile to wszystko jeszcze potrwa – ostatnio gdzieś czytałem, że zapewne cztery-pięć lat. Ale pandemia już nas tak nie przeraża. Dystans? I tak mało kto jeszcze go przestrzega. Zostań w domu? To było chwytliwe hasło, tyle że rok temu. Szczepienia? Nim niektórzy z nas dostaną wezwanie, miną wieki. Pozamykane kina, siłownie i restauracje? Idzie się przyzwyczaić. Wzrost zachorowań i zgonów? Cóż, po prostu statystyka (a może już znieczulica…). Maski? Ujdą. Brak górnej jedynki? Nie widać, bo maski. I koło się zamyka.

Marcin Jaskulski

Marcin Jaskulski

Warszawiak. Z wykształcenia ekonomista. Autor powieści i poradników, bloger, copywriter.

Strona internetowa
www.contenido.pl

Komentarze