Bo... autor zawsze pisze o sobie

Słucham czasem wywiadów z pisarzami lub czytam ich książki o pisarstwie. I ten temat też się pojawia. Wielu autorów mówi podobnie, ale zdarzają się głosy, że przecież zawsze piszemy o sobie. Że tak jest i tyle. I potrafię się z tym zgodzić. Chociaż... z małym ale.

Ta historia na pewno jest wzięta z życia tego pisarza. Tamta pisarka opisała samą siebie. Główny bohater tej powieści to alter ego autora. Czy osoby występujące w książce nie są przypadkiem wzorowane na przyjaciołach pisarza? Twórcy często zmagają się z takimi osądami, dlatego postanowiłam przemyśleć tę kwestię dogłębnie. Czy pisząc fikcyjną fabułę naprawdę piszę o sobie, a wszyscy bohaterowie powieści to moi bliscy? A może więcej – to różne odsłony mojej osobowości?

Włos jeży się na głowie! Ale faktycznie, wśród literaturoznawców od dawna toczą się dyskusje czy należy pod tym kątem oceniać powieści: traktować je jako odrębny byt od biografii autora, czy też nieustannie odwoływać się do jego życia prywatnego i porównywać z akcją zawartą w książce. Nie wątpię, że w wielu przypadkach to drugie postępowanie ma sens, szczególnie dla badaczy i monografów czyjejś twórczości. Jednak w równie wielu sytuacjach powinniśmy się raczej skupić na samej opowieści, niż osobie, która ją stworzyła. Być może przemawia przeze mnie teraz chęć skrycia się za słowami, zachowania prywatności, skromności i intymności… i nie widzę w tym nic złego!

fot. Laura Rivera, CC0

fot. Laura Rivera, CC0

Jestem tym samym świadoma, że pisząc wkładam w opowieść większą lub mniejszą cząstkę siebie. Że inspiruję się światem zewnętrznym i wewnętrznym. Że chwytam interesujące zachowania znanych i obcych osób, historie, które przeplatają się w mojej głowie ze snami, jak i rozmaite ludzkie charaktery. Ten zlepek obserwacji tworzy mimo tego historię odrębną, nasyconą moją osobą bardziej w kontekście sposobu wyrażania, stylu i kierunku, w którym zmierza fabułą, niż moją biografią, marzeniami czy lękami. Nawet jeśli wkładam w powieści coś intymnie swojego, robię to tak, że sama potem zapominam, kto z bohaterów niesie tę cechę i realizuje ją za mnie. Pisarstwo doprawdy, z jednej strony uczy się nie przywiązywać i puszczać kontrolę, a równocześnie czyni z człowieka introwertycznie broniącego swojej prywatności.

Słucham czasem wywiadów z pisarzami lub czytam ich książki o pisarstwie. I ten temat też się pojawia. Wielu autorów mówi podobnie, ale zdarzają się głosy, że przecież zawsze piszemy o sobie. Że tak jest i tyle. I potrafię się z tym zgodzić. Chociaż… z małym ale. A może dużym – bo czuję, że wszystko zależy od samego autora i jego samoświadomości. Bo pisać o sobie, popadając w megalomaństwo lub z braku innych tematów, to raczej nudnawa praca, w dodatku to jak tarzanie się we własnych wnętrznościach – nadaje się bardziej na pamiętnik. Też potrzebuję czasem coś z siebie wylać za pomocą słów. I robię to. A gdy piszę powieść, świat się znacznie poszerza, a słowa nabierają wiatru w żagle. Pisząc stajemy się kimś innym. Przewodzimy opowieści, dajemy się porwać słowom i z reguły nie zastanawia nas, co w książce jest żywcem wzięte z naszego osobistego życia, a co ze snów i wyobraźni.

Odnoszę wrażenie, że to właśnie umiejętne używanie wyobraźni pozwala sklejać za pomocą słów fakty i fikcje w taki sposób, że nikt do końca nie wie co jest co. I to jest piękno literatury. Doprawdy, poszukaj w niej samego siebie Czytelniku, niż autora, który dzień w dzień dłubie piórem w swoim kajecie!

Martyna Borowska

Martyna Borowska

Pasjonatka pisarstwa, filozofii wschodniej, hermetyzmu i mentalnej transgresji.

Otwiera słowem drzwi percepcji na alslowia.pl.

Komentarze