Australijska młodość klasycznego rocka
Słuchając ich piosenek, często mam wrażenie, że gdzieś to już kiedyś słyszałem... Ale i tak wracam do nich co jakiś czas odkryć, co nowego upichcili. Dlaczego tak się dzieje?
Australijski King Gizzard and the Lizard Wizard jest prawdziwym fenomenem współczesnej muzyki rockowej. W ciągu jedenastu lat istnienia wydali kilkanaście albumów utrzymanych głównie w stylistyce psychodelicznego rocka, ale nie zamykają się na brzmienia innych podgatunków gitarowych brzmień. Słuchając ich piosenek, często mam wrażenie, że gdzieś to już kiedyś słyszałem… Ale i tak wracam do nich co jakiś czas odkryć, co nowego upichcili. Dlaczego tak się dzieje?
Samą kapelę poznałem w 2017 roku, kiedy odnowiłem kontakt ze znajomą z czasów szkolnych. Można by powiedzieć – dwie pieczenie na jednym ogniu. Pełne pierwotnej energii, bogatego instrumentarium i groovu brzmienie momentalnie mnie zachwyciło. Wydany tego samego roku album Flying microtonal banana wydaje się dobrym punktem wyjścia do rozpoczęcia przygody z Królem Gizzardem. W znajdujących się na krążku piosenkach czuć mieszające się ze sobą dwa żywioły – kwaśnego rocka i australijskich krajobrazów. Kawałki, takie jak Rattlesnake, Sleep drifter czy Nuclear fusion, brzmią jak żywcem wyjęte z filmu o post-apokaliptycznej rzeczywistości. Proste, pełne przesterowanych gitar i pulsującej sekcji rytmicznej pasaże przenoszą nasze zmysły w świat rodem z Mad Maxa czy gier z serii Fallout. Jeśli lubicie Iron Butterfly lub Amon Düül, poczujecie się jak w domu. Świetna muzyka do nocnych spacerów i jazdy samochodem.
Innym, i to bardzo dosłownie, przykładem bogatej twórczości chłopaków z Australii jest wydany również w 2017 roku album Murder of the Universe. Rzadko kiedy w ciągu kilku miesięcy udaje się nagrać coś, co brzmi jak muzyka zupełnie innego zespołu. O ile Flying… było hołdem wobec kwaśnego rocka końca lat 60., o tyle Murder… jest wyrazem fascynacji kolejną dekadą w muzyce popularnej – a mianowicie tej spod znaku rocka progresywnego. Całość podzielona jest na trzy historie, które dodatkowo spajają recytowane partie narracyjne. Najbardziej znanym kawałkiem z płyty, będącym jednocześnie singlem, jest The Lord of Lightning. Można powiedzieć, że wybranie go do promocji było świetną decyzją. Dobrze pokazuje najważniejsze elementy tego krążka – zmiany metrum, szybkie tempo, nastrojowe partie klawiszy i próbującą uporządkować ten chaos narrację. Ciekawa reinterpretacja wzorców klasycznego rocka, jednocześnie pełna nawiązań do innych tekstów kultury.
O King Gizzard and the Lizard Wizard można by napisać długą i pełną zwrotów akcji książkę. Kto wie, może już taka powstała? Z całą pewnością mogę stwierdzić, że zespół jest warty uwagi. Łączy w sobie różne gatunki klasycznego rocka, pozostając jednak wiernym swojemu charakterystycznemu, pędzącemu brzmieniu. Niezależnie czy ich muzyka przywodzi na myśl obrazy pustynnych pustkowi, czy motywy fantasy, warto się z nią zapoznać i zatopić się w tym pełnym niespodzianek klimacie. Poznanie ich całej dyskografii może zająć trochę czasu, ale jestem pewien, że nie będzie to czas stracony.
Mateusz Derecki
Basista w zespole Octopus Ride, aktywny słuchacz i analityk Dobrej Muzyki, wielbiciel wycieczek pieszych i rowerowych.