Upiór w operze

A ona, że u niej w porządku, mieszka gdzie mieszka, telefon posłusznie dyktuje, co poza tym? Poza tym wszystko jest ok - życie leci. A tak w ogóle to super jest mnie widzieć, sama radość, świetnie wyglądam, nic się nie zmieniłam...

Spotkałam dziś ducha w operze. Nie, żadnych strachów, żadnych wampirów. To była rozchichotana blondynka z lekką pretensją do rudości, z którą niegdyś spędziłam kawał młodzieńczego życia. To właśnie ona w latach studenckich pierwsza wdziała coś tak rewolucyjnego, jak stringi, a w najmniej oczekiwanych momentach wyciągała ze swojego przepastnego sakwojażu, zakazany towar. Tak, to ona, szalona uwodzicielka, amatorka nocnych eskapad i niewracania do domu przez tydzień. I to właśnie z nią każdy chciałby się obudzić, zjeść śniadanie, obiad i resztę posiłków w swoim życiu, gdyby tylko zgodziła się zostać przez moment w jednym miejscu.

Nie wiem, jak to się stało, że nasze drogi się rozeszły. Czy to ja, przygnieciona prozą życia, nie nadążyłam za nocnym maratonem po sopockich klubach, czy może ona, przeżywając swoją kolejną miłość życia wpadła gdzieś po drodze jak śliwka w kompot, z którego nie wypłynęła przez te lata zapomnienia?

Nie wiem. Grunt, że widzę ją dziś w operze. Nie mam problemów z rozpoznaniem, właściwie nic się nie zmieniła. Szaleję na fotelu, macham, mrugam, szczerzę zęby, wszystko po to, by przywołać jej wzrok. Nie widzi. Czekam więc na przerwę, podchodzę, co tam, rzucam się jej na szyję: Jezu, kopę lat, co słychać, gdzie mieszkasz, z kim, jak, numer, mail, gadaj!

A ona, że u niej w porządku, mieszka gdzie mieszka, telefon posłusznie dyktuje, co poza tym? Poza tym wszystko jest ok – życie leci. A tak w ogóle to super jest mnie widzieć, sama radość, świetnie wyglądam, nic się nie zmieniłam, ale sorry, ona musi lecieć, trach i po przerwie.

Po spektaklu patrzę w tłum, szukam jasnej głowy z lekką pretensją do rudości – nie ma. Wracam więc do domu, siadam w fotelu i po chwili namysłu wysyłam SMS-a pod podany w operze numer.
„Hej, to ja, spotkałyśmy się w operze, zapisz sobie mój numer, to się zdzwonimy i umówimy na wódkę.”

I tu właśnie pojawia się upiór z opery. Upiór, który z radosnej blondynki z lekką pretensją do rudości wypełzł mi wprost w przeddzień moich urodzin i ukąsił to, co już nigdy nie będzie biło tym samym rytmem, rytmem beztroski młodości niewiele ponad dwudziestoletniego serca.

O fałszu dzisiejszych czasów! O kłamliwa twarzy portali społecznościowych! Czyż nie o zamydlenie oczu chodzi w całym tym zapraszaniu do znajomych przez ludzi zębem czasu rozszarpanych, a z imienia i nazwiska się przedstawiających?! Wszak demaskowanie się wyprzedza prawdę, co gorsze – wyprzedzając, niczym mątwa ją mątwi, niczym rzucona przez plecy raca – ją zadymia!

Kto bowiem z tych poprawnych fejsbukowiczów wyrwie się naraz z komentarzem: „co to za stary dziad?”, jeśli widzi, że dziad rzeczony figuruje pod nazwiskiem Zbycha z Kaliningradzkiej, za którym to sikały wszystkie uczennice trzeciego LO i z którym się w dodatku wypiło pierwszego w życiu bełta? I który, jak formularz głosi, zajmuje na przykład całkiem wpływowe stanowisko w polskich mediach? Jasna sprawa, że zamiast „stary dziad”, pod zdjęciem znajdzie się pean z gatunku: „lofciam!”

Zupełnie inna sytuacja się wytworzy, gdy nieszczęsnego Zbyszka spotkamy w świecie realnym, choćby tak absurdalnym jak opera, ale jednak realnym. A więc w świecie realnym, drodzy Państwo, będziemy przez chwilę palić głupa, spytamy nawet, co słychać, a zaskoczeni wieczornym SMS-em, odpiszemy:
– A kim ty, u diabła, właściwie jesteś?

Sylwia Kubryńska

Sylwia Kubryńska

Pisarka i blogerka związana z gdańskim środowiskiem literackim.

Prowadzi Najlepszego Bloga na Świecie*
www.kubrynska.com

Sylwia Kubryńska poleca:

BaBa

Komentarze