Sztuka autosabotażu

Doskonale pamiętam uczucie towarzyszące mi po premierowym pokazie, z nagromadzenia emocji kompletnie mnie zatkało i wiedziałam, że długo o tym filmie nie zapomnę.

Jestem kinomanką i oglądanie filmów stanowi dla mnie najprzyjemniejszą formę rozrywki. Wśród niezliczonej ilości produkcji, które obejrzałam, odnalazłam jedną, najważniejszą perełkę.

Mam na myśli musical Upiór w operze z 2004 roku. Doskonale pamiętam uczucie towarzyszące mi po premierowym pokazie – z nagromadzenia emocji kompletnie mnie zatkało i wiedziałam, że długo o Upiorze… nie zapomnę. Miałam rację – choć od tamtego dnia minęło już 16 lat, dzieło Joela Schumachera wciąż znajduje się w czołówce mojej filmowej listy.

Niedawno urządziłam sobie seans wspominkowy i po raz kolejny sięgnęłam po Upiora w operze. Ku mojej uldze i radości, również dzisiaj mnie porusza. Dostrzegłam w nim jednak nową, nieznaną wcześniej, psychologiczną warstwę.

fot. Gwen Ong, CC0

fot. Gwen Ong, CC0

Pewnie obiła Wam się o uszy historia geniusza muzyki, kryjącego się w podziemiach paryskiej opery. Erik zakrywał połowę zdeformowanej twarzy maską, był równie błyskotliwy co nieobliczalny i kochał młodziutką Christine, którą uczył śpiewu. Film zaczyna się w momencie, gdy Erik ukazuje się podopiecznej i zabiera ją do swojego magicznego królestwa. Od początku widać, że dziewczyna jest zauroczona mężczyzną. Ma co prawda adoratora, ale uczucie, które ich łączy cechuje łagodność i niewinność, czego nie można powiedzieć o zmysłowej więzi między Christine a jej nauczycielem. Tej historii (przynajmniej jej pierwszej części, bo Andrew Lloyd Webber, twórca teatralnej wersji musicalu, napisał później kontynuację upiornego romansu) brakuje happy endu. Dlaczego? Ponieważ Erik jest przekonany, że Christine nie zdoła go zaakceptować. Dokonuje więc autosabotażu, zraża do siebie ukochaną i sprawia, że na życiowego partnera Christine wybiera drugiego, mniej interesującego absztyfikanta.

Zauważam teraz wyraźnie, że Upiora opery można potraktować jako przestrogę dla tych, którzy od zawsze uważają, że nie są wystarczający, dość dobrzy albo dostatecznie utalentowani. Dla osób odmawiających sobie prawa do szczęścia, dyskredytujących własne wysiłki i umniejszających zasługi.

Tacy ludzie wychodzą z domów otuleni negatywną otoczką, komunikują wszem i wobec: jestem nic nie wart i wkrótce odnajdują potwierdzenie najgorszych myśli – omija ich to co dobre, ludzie spoglądają na nich z politowaniem oraz tracą kreatywność i zapał.

Każdemu czasem przytrafia się gorsza forma. Chodzi o to, aby chwile zwątpienia nie przysłoniły świadomości tego, co osiągnęliśmy, nie zaciemniały wiedzy o zaletach i predyspozycjach. Zastanówcie się, jakie piękne doświadczenia umknęły Wam przez to, że uznaliście, że nie jesteście ich godni? Może byliście o włos od ważnego kroku w karierze, ale uznaliście, że nie podołacie zadaniu? A może, niczym Upiór chowający się w mrokach paryskiej opery, pozwoliliście odejść miłości?

Czy nie byłoby cudownie przemówić mocnym głosem i sięgnąć po marzenia? Triumfalnie wydostać się z podziemi Waszego potencjału?
Śmiało! Pokażcie się światu.

Marta Wiktoria Kaszubowska

Marta Wiktoria Kaszubowska

Doktor filozofii, autorka dwóch powieści beletrystycznych - Zapach tytoniu i Brakujące ogniwo, kulturoznawca.

Strona internetowa:
linkedin.com/marta-wiktoria-kaszubowska

Komentarze