Sinus

Moją ścianę na fejsbuku zalała fala memów o tym, że "minęło już tyle lat, a ja nadal czekam aż przyda mi się sinus i cosinus". Tylko co to znaczy "przydać się"? Jaki rodzaj wiedzy się przydaje w ogóle?

Osobiście uważam człowieka za myśliciela. A rozumując w sposób przedstawiony w memach, niepotrzebne są również filozoficzne lektury. Kiedy, na przykład, przyda mi się cały szereg rozumowania z Rozprawy o metodzie Kartezjusza?

Ważne według mnie jest to, że umysł tworzy coś w rodzaju mapy myśli czy wiedzo-skarbca, w którym istnieje wyższa matematyka. W ogóle nie wyobrażam sobie nauczania młodych umysłów tylko potrzebnych rzeczy, w ten sposób można, co najwyżej, wyhodować potrzebnych społeczeństwu specjalistów. A gdzie humanizm? Co to za życie w ogóle? Takie, w którym wiedza jest tylko balastem?

Szkoła daje dużo możliwości. Tylko niektórzy ludzie mają alergię na wiedzę. Czy wiedzą w jaki sposób przydają się w codziennym życiu statystyki geograficzne? Który kraj na świecie produkuje najwięcej ropy, a który buraka cukrowego? Nie wiedzą, bo nie potrafią sobie nawet tego wyobrazić.

Sinus, fot. PublicDomainPictures, CC0
fot. PublicDomainPictures, CC0

Przeszukując internet znalazłam filmik – przemowę młodej i mądrej pani, która twierdziła, że szkoła jest instytucją krzywdzącą, a dzieci należy przed nią chronić. Tezę swoją poparła argumentami, wśród których znalazł się wywód o tym, że w szkole napycha się głowę dziecka wiedzą encyklopedyczną. „Co szkoła robi z mózgami dzieci?”. Według tej pani szkoła to jakaś schiza wyciskająca piętno na całe życie.

Mi zrobiła kilka fajnych rzeczy. Ja szkołę uwielbiałam.

Przede wszystkim pamiętam większość rzeczy, których uczyłam się, nawet w podstawówce. Począwszy od pytań na które odpowiada przydawka, poprzez tablicę Mendelejewa, aż po nazwy rud żelaza. Nic mnie nie upośledziło życiowo, choć kontakty z rówieśnikami, ba, nawet dzieciakami starszymi ode mnie, to nieraz twarda szkoła przetrwania. Co prawda czytać umiałam już jako czterolatka, więc nie wiem jak to jest, gdy uczą tego nauczyciele, ale za to znam mnóstwo wierszyków na pamięć, nawet po rosyjsku. Znam z podstawówki cyrylicę. I naprawdę nie mam nic przeciwko znaniu na pamięć encyklopedii – przypominam, że księgi te zawierają światową wiedzę gromadzoną od pokoleń przez sztaby naukowców.

Jeśli zaś chodzi o główną tezę, tę o nauczaniu poprawnego rozumowania i samodzielnego myślenia, to zachęcam do poważniejszych lektur. Może coś z Prusa albo Reja? Emocje, powiada Pani? Może można nauczyć się empatii na lekcji języka polskiego, chociażby dzięki lekturze Janka Muzykanta czy Naszej szkapy? Haczyk tkwi jednak w tym, że dziecko oddaje się systemowi edukacji zwalniając z odpowiedzialności rodziców. To błąd. Dziecko bez rodzica rzeczywiście pozostaje tylko upośledzoną społecznie istotą oddaną na pastwę tego, co mu włożą do głowy.

Niestety, pani ma po części rację. Jednak nie dlatego, że czytanie to jakiś problem, tylko właśnie dlatego, że pokazuje nam wszystkim, że płytka wiedza, kilka zdolności kreatywnych i spryt czynią zdolność przetrwania w dzisiejszym, szybkim świecie. Niestety nie każdemu jest dane być intelektualistą. To jest część Wielkiej Tajemnicy, przemyślnie pomijana przez speców od rozwoju.

Dodam, że przecież każdy wie jak się czyta encyklopedię?

Julia R. Ziółkowska

Julia R. Ziółkowska

Blogerka, youtuberka, poetka.

Komentarze