Rodzina ach rodzina...

Niektórzy z rodziną dobrze wychodzą tylko na zdjęciu. Inni - lepiej lub nieco gorzej, w zależności od wielu, tylko im znanych (i to nie zawsze) czynników.

Jeszcze inni stwierdzą, że rodzina to jest siła. Zwłaszcza w karierze. Znajomy ojca, matki, wuja czy kogo tam. Albo sami rodzice. Najlepiej na stanowisku. Sprzyja to pielęgnowaniu przez pokolenia wspaniałego poziomu pracy. Nie chodzi nawet o lekarzy, urzędników czy pracowników uczelni. Ma też to swoje odzwierciedlenie w sztuce. W dawnych wiekach było to uzasadnione chociażby ze względu na sposób życia, tryb gospodarki itp. Za nauką w rodzinie często szedł wysoki poziom warsztatowy i jakość. Chociażby rodzina Brueghlów. W niej wszyscy zajmowali się malarstwem. Żona mistrza – Mayken Verhulst – była uznaną miniaturzystką. Aż do XVII wieku ich potomkowie zajmowali się malarstwem, czyniąc nazwisko Brueghel marką poszukiwaną w Europie. Niektórzy twierdzą, że to senior rodu – Pieter Brueghel – wypracował renomę na której kilka pokoleń jechało. Przynajmniej wobec syna, również Pietera, można tak przyjmować. Znany jest głównie z kopiowania dzieł ojca. Lecz kolejny syn, Jan zwany aksamitnym, zdołał znaleźć swoją własną drogę artystyczną. Wnuk Abraham był mistrzem maniery swoich czasów.

Tyle, że jest druga strona medalu. Wpychanie swoich dzieci, które robią albo naśladują tylko to czym zajmowali się rodzice, korzystając równolegle z wypracowanych przez nich dróg i sposobów, obniża jakość tej dziedziny. Oczywiście ktoś stwierdzi, że i dziś to naturalne, w domu się z tym żyło, przesiąkało i w ten naturalny sposób kontynuowana jest tradycja. Ale tym samym progenitura nie odkrywa swoich faktycznych inklinacji, predyspozycji. Nie mówiąc już o rozwijaniu samych zdolności poznawczych. Ułatwia to skostnienie środowiska twórczego, pogłębiając pewien rodzaj niesprawiedliwości społecznej gdzie familie skutecznie od lat dyktują ton. Nie wspominając już o tych, którzy są przez lata blokowani. Są rodziny gdzie się wymaga i trzyma poziom, są i takie, które z racji powiązania pozwalają sobie na odwalanie kichy.

Przykład idzie z góry: dzieci aktorów biorą udział w kampaniach reklamowych chociażby odzieżowych marek. Znudzone małolaty w garniturach over size, dziewczynki usilnie próbujące robić z siebie stare-malutkie czy zdolni i młodzi otrzymujący swoje własne audycje lub piszący hitowe książki. Dzieci tak zdolne, że nie potrafią znaleźć swojej własnej drogi, łatwo wchodząc w niszę, w której bryluje rodzic, dyskretnie ułatwiający wejście. Czego jednak się nie robi dla swoich skarbów. Trzeba pomagać swoim, prawda? Tyle, że mało kto zauważa, że to jest pewnego rodzaju zwyrodnienie relacji rodzinnych. Tak jak dziś w aktorstwie. Czy należy wierzyć zapewnieniom tychże, że bez pomocy rodziców rozwinęli swoją karierę? No chyba, że wchodząc na rynek zmienili nazwisko, ale to niewielu.

Ktoś stwierdzi, że utalentowani ludzie swoim uporem i ciężką pracą przebiją się na swoje. Tak, tylko że często muszą włożyć w to dwa razy więcej pracy niż dzieci lub dobrzy znajomi tych, którzy już są na rynku. A ile przy tym przeżyją upokorzeń i rozczarowań? Dobra twórczość obroni się sama, ludzie wracają, szukają jej, ale często to po tylu latach, że sami twórcy już nie żyją. A chwała post mortem mało kogo interesuje.

Dorota Ułanek

Dorota Ułanek

Plastyk, historyk sztuki. Niezależny poszukiwacz i badacz. Absolwentka UAM. Fotograf-amator.

Inne tego autora:

Komentarze