Project Run Away

Żeby nie było. Próbowałam znaleźć w domu jakiegoś wspólnika w tym szaleństwie. Kogoś, kto mną potrząśnie i powie jakieś dobre słowo o projektach, uczestnikach, pomysłach, kreatywności, świeżości spojrzenia, nowatorskich rozwiązaniach. No, coś optymistycznego, że powie.

Od kilku tygodni nasze media wzbogaciły się o kolejny importowany format telewizyjny czyli królujący od dawna za oceanem Project Runway. Po raz kolejny TVN utwierdził mnie w przekonaniu, że telewizja szkodzi i to nie tylko dzieciom. Wstrząśnięta, a momentami nawet zmieszana, zaczynam poważnie rozważać dołączenie do grona szczęśliwych nieposiadaczy odbiornika TV. A wszystko to dzięki garstce pasjonatów szycia.

Na początku był chaos

Skusiłam się. Włączyłam TV i dałam ponieść nieopierzonemu polskiemu krawiectwu aspirującemu do panteonu projektantów (wybaczcie mi wszyscy żyjący mistrzowie krawiectwa, naprawdę wybaczcie) pod światowo brzmiącym tytułem Project Runway. Światowa w tym wszystkim, aczkolwiek kompletnie niewizyjna, jest tylko Anja Rubik. Obecność Mariusza Przybylskiego oraz Tomasza Ossolińskiego osładza śledzenie męk uczestników, ale nieodparcie wywołuje u mnie rumieniec wstydu. No bo jak to może być, że nasi sztandarowi artyści mody zmagają się z oceną czegoś, co dawnymi czasy określano mianem koszmarnego snu cukiernika? No jak? Od razu wyjaśniam, że jestem świadoma, iż początki w każdym fachu bywają trudne, zwłaszcza w takim jak kreowanie sztuki, w tym tej użytkowej w szczególności, ale nie jestem do końca przekonana czy ten poród powinien odbywać się na forum publicznym. Po obejrzeniu pierwszych odcinków Project Runway definitywnie stwierdzam, że zdecydowanie nie powinien.

Jeszcze większy chaos

Market budowlany, parasolki, majtki, coś na wieczorowo, patyczki, trochę kleju, wirujący seks w tańcu, tniemy, lepimy, puczymy. Boże, ratuj. Zaczynam się bać. Moja depresja się pogłębia, kiedy uczestnicy zaczynają przemawiać. Lubię posłuchać co autor miał na myśli, lubię kiedy nie musi mówić, bo dzieło jest myślą czytelną, lubię kiedy jedno jest dopełnieniem drugiego. Tu niestety nie ma nic do lubienia. Jest bełkot. Mówi się, że najpiękniejsza sztuka powstaje z bólu. W Project Runway wszystko powstaje w bólach. W wielkich bólach. Z bólu to ja uciekam sprzed telewizora bo takiej dawki turpizmu nie zniosę w jednym rzucie.

Nadchodzi nicość

Żeby nie było. Próbowałam znaleźć w domu jakiegoś wspólnika w tym szaleństwie. Kogoś, kto mną potrząśnie i powie jakieś dobre słowo o projektach, uczestnikach, pomysłach, kreatywności, świeżości spojrzenia, nowatorskich rozwiązaniach. No, coś optymistycznego, że powie. Że mnie powie, że sieję defetyzm, żem wredny krytykant jest i nie dostrzegam geniuszu. Nie powiedzieli. Za to kompletnie mnie zjechali, że marnuję czas na bzdety, zapycham głowę medialnym śmieciem i lepiej bym zrobiła siedząc w kątku z Ałpatowem na kolanach. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że chodziło o egzemplarz jednej z  bardziej znanych książek traktujących o historii sztuki. Taki klasyk. Powyższego klasyka proponuję potrzymać na kolanach wszystkim uczestnikom Project Runway. Potem proponuję zrewidować pomysły na życie.

Ja wiem, że to aspirujący początkujący, wiem, że show ma swoje prawa i potrzeby, że kontrowersje są wpisane w kanon formatów tego typu, ale na litość boską – jakość chyba musi być? Tak? Nie? Nie musi? Ale jeżeli nie jakość to co? Czy naprawdę w Polsce musimy wyprodukować każdy format wymyślony za granicą, de facto dla innych uczestników, dla innej publiczności? Podobno chcieć to móc, ale tutaj ani moc ani móc. Ja pasuję. Nie chcę wiedzieć, nie chcę widzieć. Wolę posiedzieć na SaatchiOnline i popatrzeć na dobry obraz. Lub na ścianę. Za okno. Gdziekolwiek. Byle nie w TV. Od TV robię Run Away. Od zaraz.

Cammelie

Cammelie

Pisze, bo lubi. Kiedy nie pisze, znaczy, że nie.

Prowadzi autorskiego bloga www.cammelie.com.

Komentarze