Potrzeba potrzeb

Na wypadek, gdybyście żyli pod kamieniem albo w totalnej głuszy, powiem wam coś w sekrecie - święta idą. Ugh.

Święta (rzec.) – magiczny czas, w którym ludzkość żyje w ciągłym napięciu, zastanawiając się, po którym razie, kiedy w radio zagrają Last Christmas, zwycięży w nas nieodparta chęć przebicia sobie kawałkiem drutu obu bębenków jednocześnie.

To nie jest tak, że nienawidzę świąt czy coś. Lubię je, tak… ogólnie, i nie zamierzam się tu wdawać w żadną ze słynnych debat:
a) czy święta jeszcze mają magię, czy może są komercyjnym bullshitem?
b) czy prezenty najlepiej kupić, czy zrobić?
c) czy przy stole już odpuścić, czy też odpuścić guzik w spodniach i dopchnąć się kolejną porcją pierogów?
d) co powinno, a co nie powinno, być na stole wigilijnym (temat rzeka, nawiasem)?

Ale nie omieszkam poruszyć tematu prezentów jako takich. Otóż z prezentami mam pewien problem – nie cierpię prezentów-durnostojek. Jeśli coś pełni funkcję wyłącznie dekoracyjną, to jak dla mnie może spadać na Kaukaz. Lubię prezenty, które mają jakąś funkcję, choćbym miał z tej funkcji skorzystać dwa razy do roku. Prezentuję i objaśniam: jakiś czas temu dostałem od mojej mamy stojak na telefon w kształcie kota. Sympatyczny, ładnie wykonany bibelot – właśnie, bibelot, który ma niski potencjał przydatności na co dzień. Ale go ma. I z radością stwierdzam, że został użyty przynajmniej kilka razy. Ma funkcję, działa, robi swoje, a przy tym jest estetyczny. Zdecydowanie plus.

Szczęściem moja mama (i najbliższa rodzina również) mają podobne podejście. Zamiast pierdółki, która będzie zbierać kurz na półce, wolimy dać sobie coś, co się przyda. Choćby to była butelka wina czy whisky, czapka czy kupon totka. Ma. Mieć. FUNKCJĘ. A jeśli jest komuś potrzebny – TYM LEPIEJ.

fot. Jim Kalligas, CC0

fot. Jim Kalligas, CC0

Nieszczęściem, sprawiło to, że powstał ten felieton. Otóż przed każdymi świętami (mniej więcej w połowie listopada, do początków grudnia) zadajemy sobie sakramentalne pytanie Co byś chciał/a na święta? – w podtekście jest Czy jest coś, co mogę ci dać, a co jest ci potrzebne lub przydatne? I tak, wiem doskonale, że odzieram w ten sposób całą mistyczną otoczkę tajemnicy z idei niespodzianki, ale pies trącał niespodziankę, tak prawdę mówiąc.

Zwłaszcza od czasu, kiedy zacząłem własnoręcznie zarabiać pieniądze, to pytanie stało się wyjątkowo ważne. Żadne z nas nie chce zrujnować darczyńcy, więc poruszamy się oględnie w granicach zdrowego rozsądku. Kiedyś mamie zepsuła się suszarka, akurat w okolicy grudnia, więc poprosiła mnie o nową, nawet wysłała model. Że poszedłem i kupiłem trochę droższy i lepszy, inna sprawa. Ma się ten gest, c'nie.

I tu dotykamy źródła problemu. Odkąd zacząłem posiadać pewien zasób gotówkowy, mam możliwość zakupienia sobie rzeczy, które są mi potrzebne. Pytanie o prezent szybko ewoluowało z wygodnego sposobu na sprawienie komuś faktycznie przydatnego prezentu w problem na miarę teorii strunowej. Co chcę na święta? Oto, co chcę na święta: miesiąc na Bali, miesiąc na Hawajach, święty spokój… I wiecie co? Nawet jak myślę teraz, co mogę tu wypisać, co byłoby abstrakcyjnie i absurdalnie nieosiągalne, mam problem.

Nie wiem, czy to oznacza starość, czy że moje aspiracje w życiu sięgnęły dna, czy co. Wiem jedno – na pytanie, co chcę na święta, jedyną prawdziwą odpowiedzią jest – nie wiem. Bo autentycznie nie wiem. Chcę móc spać do południa, chcę dostawać pensję za nicnierobienie, ale z rzeczy, które są realistyczne, osiągalne i ekonomicznie możliwe do spełnienia? Nic. Niente. Null. Nicht.

Zatem święta płynnie przeszły od czasu radosnego oczekiwania (etap gówniaka), do etapu wydajnego prezentowania (wczesna dwudziestka), aż po etap, w którym leżę nocami, wpatruję się w sufit i zastanawiam się, czego naprawdę potrzebuję.
I, cóż, okazuje się, że niewiele… Może po prostu jestem ekonomiczny w utrzymaniu.

Nawiasem, żartowałem z tym leżeniem w nocy i gapieniem się w sufit. Gdy wracam po pracy do domu, to szybko coś sobie obejrzę, a potem się kładę i śpię jak dziecko. Czyli trzy razy w nocy budzę się z płaczem i raz, bo się zesrałem.

Koperta z pieniędzmi, jak na chiński nowy rok, to jednak genialny wynalazek.

Michał Zawisza Woyczyński

Michał Zawisza Woyczyński

Anglista, dziennikarz, PRowiec z wykształcenia, zamiłowania, zawodu i innych zrządzeń losu. Obserwator, magister sarkazmu i samokrytyki.

Komentarze