Oko cyklonu

Czarna dziura emocji kosztuje najwięcej, żadna materialna podnieta nie jest w stanie jej wypełnić.

Ani przejmujące zimno, ani jogurt własnej roboty, ani burbon z Biedronki, ani kolejne centymetry opadającego puchu nie są w stanie zasypać pustki, jaka panuje w moim świecie od kilku dni. Pustka, która wdarła się nad ranem w sobotę (sobotnie poranki mają swoje prawa, które bynajmniej nie powinny mieć nic wspólnego z pustką), tak się rozgościła, tak się we mnie rozpanoszyła, że wyparła szpik kostny, grupę krwi zredukowała do zera i wyrugowała czynnik RH. Wymiotła przy okazji z moich żył hemoglobinę, hematokryt, leukocyty i każdy promil tego, co odpowiada w organizmie za jakikolwiek wigor. Snuję się więc już trzy dni blada, żadna, przeźroczysta i nie szukając już nawet sensu życia, trwam.

Nie wiem, co się stało. Nie pojmuję tego. Zważywszy na to, że ostatnio moje życie przypominało stan permanentnej erupcji, podczas której raz po raz wybuchały kolejne niespodzianki. I tak: buch! wyjazd do Warszawy, buch! melanż z siostrą, buch! wyjazd do Torunia, buch! prelekcja na uniwersytecie, buch! przystojny brunet, buch! zgrabna blondynka, buch! chińska restauracja, buch! Polski Bus, buch! ruska załoga, buch! policja w autobusie, buch! gdzie moja walizka? buch! schowaj tę wiśniówkę, buch! spotkanie w Gdańsku, buch! kolacja w Sopocie, buch! koncert w Gdyni. Buch! idę spać. Buch! kurwa mać…

I nagle budzę się, a tu nic!
Budzę się, a tu pustka!
Rozdzierająca cisza, przepastny brak!
Żadnego: „buch”!

Idę coś kupić, jakoś się wypełnić. Zapchać się ciuchem, książką, płytą. Nic. Rzeczy wpadają w pustkę, niczym samobójcy w krater i znikają tam bez echa. Czarna dziura emocji kosztuje najwięcej, kosztuje kosmiczne pieniądze, żadna bowiem materialna podnieta nie jest w stanie jej wypełnić. Karta kredytowa jak szpachelka zdarta od syzyfowej pracy, gładzi wyrwy bez ich wypełniania. Niby jest jakieś spoiwo, niby coś się dzieje, jednak skutku brak. Pustka jak była tak jest. Pustka wieje, duje, wietrzy grudniowym przeciągiem zdumione moje „ja”.

Pracuję jak zombie, jak maszyna. Bez uśmiechu, bez smutku. Czarny golf i sprane dżinsy snują się po świecie bezpańsko, same chodzą beze mnie, bo przecież mnie nie ma, pustka mnie zjadła, pożarła nicość. Nawet mnie diabli nie porwali, jak tego nieszczęsnego Prochora Piotrowicza. Żeby chociaż! Wolałabym. Sam garnitur by siedział w pracy, a ja, nagusieńka, w piekle. Ale bym się bawiła! Tymczasem? Sama nie wiem, gdzie jestem, gdzie moja energia, gdzie mój zapał, gdzie lawa emocji, z których jestem złożona? Wszak, jeśli emocji nie ma, ja też znikam.

Śnił mi się dziś wulkan. Sprawdziłam w senniku internetowym. Szczególne przygody mnie czekają, nie to co do tej pory. Jeśli więc opisane wybuchy są jedynie pomrukami przyszłości, są tylko preludiami prawdziwej erupcji, nie ma sprawy. Moja pustka to cisza przed tornado, to oko cyklonu.

Czekam na jego mrugnięcie.

Sylwia Kubryńska

Sylwia Kubryńska

Pisarka i blogerka związana z gdańskim środowiskiem literackim.

Prowadzi Najlepszego Bloga na Świecie*
www.kubrynska.com

Sylwia Kubryńska poleca:

BaBa

Komentarze