Najlepsze miejsce na świecie

Stojąc w najcudowniejszej ciszy lasu, polegając na sobie, torując nawzajem drogę, doceniliśmy wartość ciszy, spokoju, dyscypliny. Każdy z nas doświadczył niebywałego uczucia błogości.

Spacerują, biegają, jeżdżą na rowerze lub uczą się przemieszczać na rolkach… ale są obecni tylko na ceglanych chodnikach, zamknięci pomiędzy ścianami zaniedbanych bloków. Tracą siły i narzekają na smog unoszący się gdzieś nad nimi, w otaczającym powietrzu.
Las zdecydowanie mógłby być dla nich odskocznią, czymś nowym, świeżym i dobrym, niczym gorące bułeczki w sobotni poranek. Pokochaliby go, tak jak ja pokochałam.

Od dziecka lubię ciszę i spokój. Moja własna, codzienna przestrzeń jest wprawdzie zadbana, ale zawsze znajdzie się „coś do roboty”, a ja uwielbiam od czasu do czasu odpocząć, odciąć od miejskiego szumu, ludzkich głosów czy też ich migających telewizorów.
W takich chwilach wychodzę do lasu i polecam to każdemu szukającemu powiewu wolności.

Nie tylko przyjemne powietrze, stukot dzięciołów i cudy natury, ale brak stresu, obowiązków oraz zasięgu… Już po przekroczeniu bram lasu wszystko, co zaplanowałam na „godzinę” i czego się obawiałam, magicznie znika. Przyjemny półmrok, przejmująca wilgotność i ten relaksujący chłód, który wraz z powiewem wiatru uruchamia filharmonię szumiących drzew, stają się tym, co mnie zajmuje bez reszty.

Pół roku temu, kiedy było nieco cieplej niż teraz, po 22. wkroczyłam do lasu. Bez latarki. Nie byłam sama, a z gronem przyjaciół i przewodnikiem, który chciał sprawdzić jak dobrze jesteśmy wychowani, bo oczywiście w przypływie paniki spowodowanej brakiem jakiegokolwiek światła, wszyscy zaczęli wykrzykiwać przekleństwa jakich się nauczyli przez całe życie. Nie było chwili, żeby ktoś kogoś nie kopnął, na kimś nie zawisła ogromna pajęczyna, ktoś nie rozciął sobie nogi czy dostał w twarz z liścia, prawdziwego liścia.

Pierwsze nocne wyjście było porażką. Harcerz-przewodnik przeprowadził nas przez skrawek lasu i zwięźle ocenił, że „takich bachorów to jeszcze nie słyszał”. Za drugim razem (tak, odważyłam się wyjść w czarną noc jeszcze raz) chyba pojęliśmy sens tej nocnej wędrówki. Była to terapia.
Stojąc w najcudowniejszej ciszy lasu, polegając na sobie, torując nawzajem drogę, doceniliśmy wartość ciszy, spokoju, dyscypliny. Każdy z nas doświadczył niebywałego uczucia błogości. W końcu przezwyciężyliśmy strach przed najciemniejszą, głęboką przestrzenią, przed samą ciemnością, która dla mnie stanowiła zawsze największą niewiadomą.
Pokochałam tamtą chwilę. Z chęcią zatrzymałabym ją w kieszeni.

Helena Rowińska

Helena Rowińska

Copywriterka z bagażem pomysłów, w różowych okularach, przez które stara się dostrzegać jedynie pozytywy.

Komentarze