Język w centrum myślenia

Usłyszałam. Ale nie puste teorie i odpowiedzi na życiowe rozterki artystów. Usłyszałam język. Różnorodny, wielobarwny, ciekawy sam siebie, pozostający na granicy, pędzący gdzieś daleko.

Podczas tegorocznej edycji Festiwalu Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie, nasz polski język wybrzmiał w całej okazałości, a dokładniej: słowa o tym języku. O jego brzmieniu, melodyjności, znaczeniach i kształtach. Z pisarską uwagą przysłuchiwałam się temu, co mniej i bardziej znani autorzy mówią o pisaniu, o słowach, o podążaniu za twórczą intuicją, ale i o swoistej dyscyplinie umysłowej w pisarskiej pracy.

Usłyszałam. Ale nie puste teorie i odpowiedzi na życiowe rozterki artystów.

Usłyszałam język. Różnorodny, wielobarwny, ciekawy sam siebie, pozostający na granicy, pędzący gdzieś daleko. Język, który wynurzał się spod ziemi, spływał wraz z nocnym niebem, zasnuwał dolinkę nad Wieprzem (to rzeka w Szczebrzeszynie) poranną mgiełką. Język na tydzień stał się żyjącą strukturą, utkaną ze słów pełnych znaczeń. Choć i te bywały ulotne, dynamiczne, ruchliwe i oczywiście, obciążone wiekową tradycją i historią.

Jako osoba pisząca obcuję ze słowami dzień w dzień, noc w noc (sic!), i  niejednokrotnie, rozmyślam nad nimi, dochodząc często do wniosku, że słowa, aby zachowały swoją esencję, moc stwórczą, muszą być wolne. Pozbawione kontekstu, być jak… ten ruchliwy i dźwięczny język.

fot. Jason Leung, CC0

fot. Jason Leung, CC0

Po wizycie na Roztoczu tamtego sierpniowego tygodnia, wolność słów powiązałam po raz pierwszy z ich językową warstwą. Nie sposób wszak oderwać jednego od drugiego, ani zapomnieć o tym, że myślimy w językach – czasem jednym, czasem dwóch, a czasem wymyślamy neologizmy.

To zatem różne odsłony języka określają sposób w jaki myślimy: w zależności od kultury, struktury mentalnej człowieka czy społeczności, w której on żyje. Rozmaite dialekty, zawołania, zmiękczenia lub zgrubienia. Hiperbolizacje i wysoki ton. Zjadanie końcówek i małomówność. Pani w sklepie, strażak po pracy, dziecko na huśtawce, kwiaciarka i biznesmen. Urzędy, uniwersytety, gospodarstwa, wieczorki literackie. Wszyscy mówimy swoją wersją brzmieniową języka.

Co więcej, ten kolorowy kalejdoskop można tylko usłyszeć.

Bardzo łatwo też się w nim zatopić, zapominając o naturalnym dla istoty ludzkiej uwikłaniu w różnego typu dyskursy, teorie i zawiłości mentalne. Powodują, że łatwo wiążemy się z daną kulturą, religią czy sposobem mówienia. Ma to swoje zalety i wady. Z perspektywy osoby zanurzonej w ten słowny temat, mogę tylko dodać, że warto czasem wynurzyć głowę zarówno spod zalet, jak i wad bycia w znaczeniowych dyskursach – wynurzyć się poza słowa, by dotknąć języka. A potem poza język, by posłuchać jego melodii. I robić to dla estetyki i profilaktyki zdrowia mentalnego. Na ulicy, w parku, tramwaju i oczywiście na łące czy wietrznym polu, gdzie tylko… zawadiacki chrząszcz brzmi w trzcinie.

Martyna Borowska

Martyna Borowska

Pasjonatka pisarstwa, filozofii wschodniej, hermetyzmu i mentalnej transgresji.

Otwiera słowem drzwi percepcji na alslowia.pl.

Komentarze