Czy warto?

Miałam kiedyś przyjaciół. Najlepszych. Takich, którzy najpierw idą do szopy po łopatę, a później dopiero pytają, czy aby na pewno to ciało już nie oddycha.

Wiecie, ja to wam się do czegoś przyznam. Mam już 26 lat i boję się, że niczego istotnego w swoim życiu jeszcze nie osiągnęłam i całkiem możliwe, że nie osiągnę. No bo co mogłabym uznać za osiągnięcie życiowe? To, że nie mieszkam z rodzicami? Mam samochód? Umiem sobie sama ugotować obiad? Stać mnie na wakacje za granicą? A może to, że mam dobrze płatną pracę kosztem zdrowia psychicznego i życia prywatnego?

Nie zrozumcie mnie źle, nie zamierzam narzekać. Jestem zdrowa… dość. Mam wszystkie kończyny i mózg, który pozwala mi egzystować, a czasem nawet zbudować jakąś dość interesującą dla społeczeństwa sentencję. Jeśli do tego jeszcze dodam, że zarabiam pieniądze i jestem samodzielna, to teoretycznie nie powinnam mieć kompletnie żadnych powodów do obiekcji, na temat jakości swojego życia. A jednak.

Czasem w środku nocy budzi mnie myśl, że na którymś etapie swojego życia źle wyznaczyłam priorytety i teraz muszę ponosić tego konsekwencje. Miałam kiedyś przyjaciół. Najlepszych. Takich, którzy najpierw idą do szopy po łopatę, a później dopiero pytają, czy aby na pewno to ciało już nie oddycha. Ale nastała era studiów, pierwszych etatów i okazało się, że mimo szybkiej samodzielności nie mam jej z kim dzielić. W smutnych, szarych czterech ścianach pozostało mi tylko pracować dalej.

fot. Jan Tinneberg, CC0

fot. Jan Tinneberg, CC0

Wąż zjadał swój ogon. Pracowałam, bo powoli przestano mnie zapraszać gdziekolwiek, z powodu mojego ciągłego braku czasu spowodowanego nadmierną ilością pracy. Chciałam robić… coś. Rozwijać się, żyć w zgodzie ze swoją pasją, zaczęłam pisać. Coraz więcej i więcej aż w końcu ktoś postanowił mi płacić za to prawdziwymi pieniędzmi. Pisałam zatem jeszcze więcej, aż w końcu zapomniałam, jak to jest mieć czas na cokolwiek innego. Moje życie zamieniło się w plastikowy stos jednorazówek. Jednorazowe marzenia, jednorazowi znajomi, jednorazowe miłostki.

Kiedy tak siedziałam któregoś dnia nad kolejnym już kubkiem kawy, zastanawiając się, jak bardzo stereotypowym pracoholikiem się staję, poczułam smutek. Lekkie ukłucie gdzieś na dnie serca i niesmaczny, gorzki posmak w ustach. Kiedyś chciałam zostać prawdziwą pisarką. Stworzyć coś znaczącego, podniosłego. Chciałam zmieniać świat, używając słów, których wszyscy inni bali się wypowiadać. Miałam marzenia.

Co mam teraz? No właśnie… co mam teraz? Co po sobie pozostawię? Podobno człowiek żyje tak długo, jak pamięć o nim i wspomnienia, które po sobie zostawił. Co ja po sobie zostawię? Kto mnie będzie wspominał? Przyjaciele, dla których niebawem stanę się tylko mglistym wspomnieniem z przeszłości, czy szare ściany, w których przyjdzie mi zostać już na zawsze?

Paulina Jarczok

Paulina Jarczok

Lubiący wyzwania korposzczurek, artystka i wizjonerka.
Pełna pasji samozwańcza pani psycholog, kochający ludzkość malkontent i mizantrop.

Komentarze