Cena filantropii

Karmię bezdomne koty, a one się krzywią. Chore? A skąd! Żywe, prężne, błyszczące. Tylko... NIEZADOWOLONE.

Zima, zima, chłód i nędza. Zwierzęta marzną, przymierają głodem. Biedactwa bezdomne. Kotki niebożęta. Trzęsą się chuchra ledwo żywe, ducha niebawem wyzioną. Jadę więc do Biedronki kupić karmę, by biedne zmarznięte nakarmić. Trzy paczki, czterdzieści dziewięćdziesiąt z dobrego serca przepuszczam. Cena filantropii – równowartość Jim Beana. No trudno. Wszak życie trzeba ratować. Stworzenia bezbronne, w mrozach styczniowych skute – od śmierci głodowej uwolnić. Wracam więc z tą karmą do domu, w miski wsypuję, wychodzę przed dom.
– Kici, kici! – koty z całej wsi wołam. Przychodzą, wąchają. Twarze krzywią. Nosy na kwintę zwieszają. Wąsami z rozczarowaniem kręcą.
Miauczą, ale bez nadziei. Nie jedzą! Nie chcą! Chore? A skąd! Żywe, prężne, błyszczące. Tylko… NIEZADOWOLONE! Karma z Biedronki niedobra.

Jezu. Jadę z powrotem, Biedronkę prychając mijam, jadę do sklepu zoologicznego, karmę dwadzieścia za kilogram kupuję, trzy kilo – sześćdziesiąt, kurwa, Johny Walker. I to zero siedem. Cóż, życie ratować muszę, na pieniądze nie patrzę, wszak kocie maleństwa śmierci z gardła wyrywam.

Wracam, wsypuję niedużo, sprawdzam, czy posmakuje. Jedzą? Jedzą! Uf! Ale co z karmą z Biedronki mam teraz zrobić? Wymieszać! Koty zapachem tej drogiej zwiedzione całość zjedzą, wilk syty i owca cała. Mieszam, podaję. Jedzą? No niby jedzą, ale pokrętnie. Łapami grzebią, coś wybierają. No trudno, zostawiam towarzystwo w spokoju, pewnie ich moja obecność krępuje. Wracam po godzinie, patrzę, karma za dwadzieścia znikła, z Biedronki nieruszona.

Opowiadałam Wam o kobiecie z Baru Syrena? Bar Syrena we Wrzeszczu to miejsce zacne, a niedrogie. W barze tym dość często goszcząc, raz byłam świadkiem podobnego do dzisiejszego wydarzenia. Siedzę i jem pierogi. Nagle wchodzi kobieta, bezdomna, rozczochrana. Wchodzi i staje przy kasie i mamrocze błagania o porcję strawy, bo nic nie jadła od dwóch dni. I z głodu zaraz padnie jak nic.
– Nie dam! – krzyczy barmanka i ostentacyjnie odwraca głowę.

Siedzę z pierogami w kącie i obserwuję sytuację. Bezdomna tkwi na posterunku jak ranny żołnierz. Cicha, skulona, pokorna, cierpliwa. Szkoda mi jej. Zaczynam nienawidzić bezdusznej barmanki. Jak tak można? Płakać mi się chce. Nie wytrzymam. Zaraz wstanę i kupię tej biednej kobiecie schabowego z ziemniakami. Niech sobie zje, biedna. Niech ma…

Czy to była telepatia? A może serce zmiękło barmance? Grunt, że dała wreszcie bezdomnej porcję ziemniaków i schabowego. Tamta chwyciła danie, dopadła stolik, na którym błyskawicznie poustawiała stos siatek, po czym rzuciła się z widelcem na obiad. Połknęła ziemniaka i zastygła w bezruchu, skupiając uwagę całego baru. I nagle głośno odsunęła talerz, trzasnęła widelcem o stół i z oburzeniem wrzasnęła:
– Kartofle zimne!

Sylwia Kubryńska

Sylwia Kubryńska

Pisarka i blogerka związana z gdańskim środowiskiem literackim.

Prowadzi Najlepszego Bloga na Świecie*
www.kubrynska.com

Sylwia Kubryńska poleca:

BaBa

Komentarze